Polski ekspert wchodził w skład 9-osobowej międzynarodowej grupy działającej w ramach Mechanizmu Wspólnotowego Ochrony Ludności UE (EUCPT). Przybył do Japonii 18 marca, siedem dni po potężnym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło północno-wschodnią część kraju. Głównym zadaniem grupy była koordynacja pomocy z krajów Unii. Ich baza znajdowała się w Tokio, natomiast działali głównie na północ od stolicy Japonii w prefekturze Ibaraki. - Byliśmy w miejscach, gdzie były zniszczone domy, statki wyrzucone na brzeg przez morze, zniszczone drogi. Japończycy bardzo odczuli uderzenie wszystkich tych żywiołów. Zgodnie z ustaleniami z japońskim MSZ tam dystrybuowaliśmy pomoc, m.in. butelkowaną wodę, koce, śpiwory i ubrania - powiedział Traciłowski. Grupa była w miejscach najbardziej dotkniętych przez trzęsienie ziemi i tsunami, jak również w strefie 60 km od elektrowni atomowej w Fukushimie. Każdy członek grupy był wyposażony w trzy dozymetry - przyrządy do pomiaru promieniowania jonizującego. - Widzieliśmy na bieżąco, jaką dawkę pochłaniamy, wiedzieliśmy, jaki jest poziom promieniowania w danym miejscu. Oprócz tego mieliśmy ze sobą - co też jest bardzo istotne - sprzęt ochrony osobistej. Każdy z nas miał torbę, w której znajdowała się lekka odzież chroniąca przed promieniowaniem - mówił polski strażak. Traciłowski przyznał, że trochę obawiał się tej akcji. - Po doświadczeniach Czarnobyla funkcjonuje taka dosyć mocna psychoza dotycząca promieniowania. W Japonii - sto kilometrów od elektrowni, w której jest odpowiedni system zabezpieczeń, reaktory są nowszej generacji - raczej się nie obawiałem się, że coś mi się stanie, że nagle mój stan zdrowia się pogorszy. Oczywiście cały czas sprawdzaliśmy dozymetry i konsultowaliśmy wszelkie wątpliwości z naszymi ekspertami i jak widać, jestem cały i zdrowy - powiedział. Jak dodał, największy niepokój wśród miejscowej ludności budzi wzrost promieniowania, które jest niewidoczne i nieodczuwalne. - Jest pewna bardzo mocna obawa w społeczeństwie japońskim właśnie dotycząca tego promieniowania. To promieniowanie zresztą nie jest, aż tak wysokie - zwłaszcza w tych rejonach, które są poza strefą wokół elektrowni - jak można by się obawiać - mówił polski strażak. Podkreślił, że Japonia jest bardzo dobrze przygotowana na wypadek trzęsienia ziemi. - Ta pomoc międzynarodowa, o czym zresztą Japończycy sami powiedzieli, przynajmniej w pierwszej fazie ratunkowej nie była im potrzebna. Rzeczywiście jest to naród bardzo silny, opanowany i zdyscyplinowany i na miejscu rzeczywiście tak to wyglądało - powiedział Traciłowski. Jego zdaniem, właśnie to opanowanie Japończyków było najbardziej zaskakujące. - Tam życie bardzo szybko wracało do normy. Nie w bezpośrednim regionie działań ratowników natomiast kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej ludzie wykonywali swoją pracę i dodatkowo bardzo angażowali się w pomaganie osobom, które zostały dotknięte tym kataklizmem - podkreślił strażak. Mł. bryg. Tomasz Traciłowski jest oficerem łącznikowym Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo Ratowniczej PSP przeznaczonej do działań międzynarodowych. Brał udział w wielu akcjach ratowniczych na terenie Polski oraz za granicą, m.in.: w 2006 r. podczas katastrofy hali MTK w Katowicach, w 2010 r. jako oficer łącznikowy niemieckiej grupy podczas powodzi w Sandomierzu, a także w działaniach ratowniczych podczas trzęsień ziemi w 2003 r. jako ratownik w irańskim Bam oraz w 2010 r. jako oficer łącznikowy na Haiti. W wyniku tsunami i trzęsienia ziemi zginęło w Japonii blisko 11 tys. osób, a 17 tys. uważa się za zaginione. Następstwem kataklizmu była awaria systemu chłodzenia w elektrowni atomowej Fukushima.