Jowita Kiwnik Pargana: Wygląda na to, że nowy budżet Unii Europejskiej powstaje w atmosferze sporych zawirowań? Janusz Lewandowski: - Zawsze są jakieś szczególne okoliczności budżetowe. W 2004 r. to było rozszerzenie Unii Europejskiej, które bardzo wpłynęło na budżet, bo płatnicy netto nagle się zorientowali, że Unia rozszerza się wyłącznie o beneficjentów netto. W 2011 r., kiedy ja projektowałem budżet, był bardzo głęboki kryzys gospodarczy i wezwanie do oszczędności na poziomie krajowym, co nie pozwalało wzywać do rozrzutności na poziomie europejskim. Poza tym był Cameron, który szykował referendum i żądał cięć rzędu 100 mld euro w budżecie europejskim. Teraz są nadzwyczajne okoliczności w postaci koronawirusa. Jak koronawirus przebudował budżet Unii Europejskiej? - Przede wszystkim już trzykrotnie zmieniał się priorytet budżetu. Na początku, czyli jeszcze w 2018 r., kiedy Komisja projektowała budżet, mowa była głównie o zabezpieczeniu UE przed migracja, celem był fundusz migracyjny, azylowy, uszczelnienie granic zewnętrznych. Później, w grudniu 2019 r., Ursula von der Leyen ogłosiła Zielony Ład, więc pojawił się inny priorytet niż dotychczasowy, czyli realizowanie celów klimatycznych; wszystko miało się "zazielenić". Kilka miesięcy potem wybuchła pandemia i trzeba było zbudować budżet tak, żeby możliwie jak najbardziej stymulował gospodarkę. Co nie oznacza rezygnacji ani z funduszu migracyjnego, ani z tego, żeby te fundusze były "zielone", jednak przede wszystkim muszą one stymulować gospodarkę. Bo recesja, zwłaszcza w strefie euro, szacowana jest w tym roku na 9 proc., a dla całej UE na ok. 7 proc. To kiepskie wieści. - To się nie zdarzyło nawet w kryzysie gospodarczym w latach 2008-2011. Mamy więc sytuację nadzwyczajną, która musi przemeblować budżet. Parlament jednak nie chce rezygnować ze swoich priorytetów jak programy Horyzont, Erasmus i polityka spójności. Natomiast do planowanego siedmioletniego budżetu UE doszedł również pakiet stymulacyjny, czyli fundusz odbudowy gospodarki, który faktycznie jest imponujący co do rozmiarów, bo mówimy o 750 mld euro. Ale to nie jest pierwszy objaw nadzwyczajnych działań Komisji Europejskiej. To znaczy? - Już w marcu pozytywnie zaskoczyła mnie decyzja Komisji, żeby wszystkie środki, które zostały niewykorzystane z dotychczasowego budżetu, a w Polsce to jest ok. 13 mld euro, rozdysponowane zostały według potrzeb i decyzji państw członkowskich i bez konieczności współfinansowania z budżetów krajowych. To się jeszcze w historii nie zdarzyło, żeby projekty w całości finansowała Unia Europejska i to jest nieprawdopodobna pomoc, która już zresztą została uruchomiona. To była pierwsza oznaka niezwykłej elastyczności instytucji unijnych. - Drugą była decyzja Rady zatwierdzająca program pomocowy dla sektora prywatnego wysokości 540 mld euro: to 200 mld z tzw. Europejskiego Mechanizmu Stabilizacji na pożyczki i wspomaganie przedsiębiorców, 240 mld z Europejskiego Banku Centralnego na wspomaganie biznesów prywatnych oraz zupełnie unikalny program pracowniczy SURE, który jest programem czysto socjalnym i polega na dopłacaniu przez Unię do pensji pracowników w sektorach najbardziej zagrożonych. To chyba wyraźnie pokazuje, że Unia to nie jest wyimaginowana wspólnota i rzeczywiście działa na granicy swoich możliwości traktatowych i finansowych. Powiem kolokwialnie: to jest wręcz finansowa jazda po bandzie. Patrząc na aktualną propozycję budżetu - czy udało się wywalczyć więcej pieniędzy dla Polski? - W porównaniu z poprzednim wieloletnim budżetem Unii ten proponowany przez Komisję Europejską był niekorzystny dla Polski, bo zakładał nawet 23 proc. cięcia w polityce spójności w porównaniu do koperty narodowej, którą obecnie mamy i cięcia w funduszu rozwoju obszarów wiejskich w wysokości 27 proc. Najnowsze propozycje dają nam już 4 mld więcej, ale ciągle to ok. 20 mld euro mniej niż w budżecie na lata 2014-2020. Zyskujemy jednak na funduszu odbudowy, w ramach którego Polska może dostać nawet 64 mld euro w grantach i pożyczkach. Minister Sikorski powiedział ostatnio, że dziwi go tak wysoka pula dla Polski, skoro pieniądze miały trafić do krajów, których gospodarka została najbardziej dotknięta przez pandemię. - Mnie to też zastanawia. Tym bardziej, że rządowa propaganda mówi o tym, że jesteśmy krajem sukcesu i jako jedyni oparliśmy się pandemii i mamy najmniejsze straty gospodarcze. Tymczasem, jakby wbrew propagandzie sukcesu, oceniono, że polska gospodarka może jednak ucierpieć na pandemii. Premier Morawiecki strasznie się chwali, że dostaniemy tyle pieniędzy, a rząd już ogłosił sukces i że te pieniądze mamy, podczas gdy negocjacje w tej sprawie jeszcze się nie rozpoczęły. Poza tym ostatni szczyt Rady w Brukseli 19 czerwca był zupełnym fiaskiem. Kolejne podejście będzie już w lipcu za prezydencji Niemiec i nie wiadomo, jak to się potoczy. Być może będą jeszcze większe cięcia? A co z planem powiązania wypłaty funduszy ze stanem praworządności? - Faktycznie słyszymy wyraźnie zapowiedzi, że wiąże się fundusze ze stanem praworządności. Co do tego, że Polska nie jest już państwem praworządnym, Bruksela nie ma najmniejszych złudzeń. Polski rząd mówi, że jest inaczej. - Jeśli mają się tak pewnie i uważają, że praworządność ma się w Polsce świetnie, to powinni zagłosować za tą regulacją. Powinniśmy pamiętać, że pieniądze unijne są warunkowe i to, czy zostaną nam przyznane, zależy od zgodności naszych działań z celami Unii Europejskiej. Ta stawia na cyfryzację, klimat, a my - wedle deklaracji rządzących - ciągle chcemy budować przyszłość na węglu. Polska też jest jedynym krajem, który nie zadeklarował celu neutralności klimatycznej. Poza tym nadal nie wiadomo, jak mają być rozdzielane środki unijne. Czyli? - Głównym problemem jest to, czy pieniądze będą dzielone centralnie czy z udziałem 16 marszałków. Obawiam się, że jeśli środki będą rozdzielane uznaniowo przez rząd w Warszawie, to będą to pieniądze wyborcze. Jak dotąd przynajmniej 30-40 proc. środków dzielili marszałkowie zgodnie z lokalnymi potrzebami. Utrzymanie takiego sytemu byłoby wyjściem idealnym, ale dla Brukseli to niewygoda mieć 16 partnerów zamiast jednego. Dlatego nadal nie podjęto w tym zakresie decyzji i to jest jedna z niejasności propozycji KE. Za kilka dni wybory prezydenckie. Jakie szanse ma Rafał Trzaskowski? - Moim zdaniem będzie przeciwnikiem Andrzeja Dudy w drugiej turze. I będzie przez to dramatycznie niszczony. To są nieuczciwe wybory, tak jak nieuczciwe były wybory europejskie i parlamentarne dlatego, że cała wielka machina rządowa i propagandowa mediów publicznych jest po stronie jednej partii i jednego kandydata. Ale jest też spory entuzjazm w ludziach, którego ja wcześniej nie widziałem. - Wolę jednak być ostrożny. Pamiętam wybory europejskie, kiedy nagle wbrew oczekiwaniom mówiącym o tym, że film Sekielskich i inne afery sprawią, że ludzie odwrócą się od władzy i popierającego ją Kościoła, tymczasem polska prowincja ruszyła gremialnie do urn w obronie "tradycyjnych wartości". Teraz też dużo zależy od tego, który elektorat zostanie bardziej zmobilizowany, jeżeli młodzież, tak jak w 2007 r., ruszy do wyborów, to Trzaskowski je wygra. Rozmawiała Jowita Kiwnik Pargana