Paweł Kowal, poseł Parlamentu Europejskiego; były wiceminister spraw zagranicznych Polski, ostatnio wydał książkę: "Między Majdanem a Smoleńskiem". Adiunkt w ISP PAN: Łucenko na wolności - to pierwszy od miesięcy pozytywny sygnał z Kijowa. Choć sami Ukraińcy sukcesu jeszcze nie odnieśli. Część krytyków prezydenta Janukowycza nad Dnieprem nie zaśnie od bólu głowy czytając komentarze płynące z Zachodu. "Czy oni nic nie rozumieją?" - będą się złościć, administracja prezydenta będzie zaś śledziła sygnały i reakcje. Właśnie dlatego warto jednak podkreślić, że uwolnienie Łucenki, jednego z najinteligentniejszych polityków opozycji ukraińskiej, to sukces polityki perswazji wobec władz Ukrainy i sukces polityki "zachowania twarzy" przez wszystkie strony dyskusji i konfliktu: od opozycji po władze nad Dnieprem i polityków europejskich zaangażowanych w ukraiński spór po uszy. To sukces Kwaśniewskiego i Coxa, a także Schultza, szefa Parlamentu Europejskiego, który popierał ich misję wbrew wpływowym politykom europejskim, a często także wbrew zdrowemu rozsądkowi i racjonalnym rachubom. Można powiedzieć i tak: Łucenko wychodzi, ale sprawa pozostaje do załatwienia. Prawda jest jednak taka, że Ukraina ciągle potrzebuje poważnej reformy sądownictwa. Tak, sądownictwa, nie prokuratury, nie adwokatury - zacząć należy od sądów. Zwykli ludzie, nie tylko politycy z pierwszych stron gazet, muszą czuć, że gdzieś tam czeka na nich sprawiedliwość. Żeby było ciekawiej, rozmawiałem dokładnie o tym z Łucenką w kijowskim areszcie rok temu w Wielki Piątek. To przesłanie Łucenki jest jednocześnie podstawowym oczekiwaniem ze strony Unii Europejskiej. Jakkolwiek brzmiałoby to brutalnie, nie chodzi o jedną czy drugą osobę, ale o system. Czytaj więcej na stronach "Nowej Europy Wschodniej" Ująć można więc to w ten sposób: sukces odniósł prezydent Janukowycz, bo pokazał, że stać go na wielkoduszność, a formalnie Łucenko wychodzi w związku z interwencją ukraińskiej rzecznik praw obywatelskich, a na skutek nacisków Zachodu. Sukces odniosło też kilku dyplomatów ukraińskich z Brukseli, Waszyngtonu i Warszawy, którzy - jestem o tym przekonany - pisali o konieczności wykonania "gestu" w każdej depeszy do Kijowa. Sukces odniósł też nowy minister spraw zagranicznych Kożara, bo chociaż złościł się na nieustanne poruszanie w Brukseli kwestii Tymoszenko i Łucenki, jak mało kto rozumiał wagę sprawy. Sukces odniosło grono polityków i dyplomatów unijnych oczekujących pozytywnego sygnału z ulicy Bankowej w Kijowie. Sukces odniósł wreszcie prezydent Polski Bronisław Komorowski, bo postawił na szali swojej relacji z prezydentem Janukowyczem sprawę Łucenki. Ukraina zaś jeszcze sukcesu nie odniosła - tymczasem jedynie zyskała czas. Sukces przyjdzie wraz z podpisaniem umowy stowarzyszeniowej z Unią, jesienią, podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie A do tego momentu czeka nas jeszcze zapewne kilka ostrych politycznych zakrętów. Polityka ukraińska to zajęcie dla osób o mocnych nerwach. Piotr Pogorzelski, korespondent Polskiego Radia w Kijowie: W języku rosyjskim istnieje słowo podaczka oznaczające oddanie czegoś mało wartościowego drugiej osobie, czy grupie osób, aby te na pewien czas zaspokoiły swoje żądania. Czymś takim dla Zachodu może być właśnie ułaskawienie Jurija Łucenki. Władze mogą się jednak przeliczyć.Nie ma wątpliwości, że zwolnienie Łucenki z więzienia na pewien czas poprawi stosunki z Unią Europejską. Zachodni politycy domagali się tego kroku od dawna, a perspektywy podpisania umowy stowarzyszeniowej stawały się coraz bardziej mgliste. Ułaskawienie świadczy o tym, że Wiktor Janukowycz chce poprawić swoje kontakty z Brukselą i innymi europejskimi politykami, szczególnie, że decyzja o tym, czy podpisywać, czy nie podpisywać umowę stowarzyszeniową ma zapaść w przyszłym miesiącu. Prezydent postanowił zatem pójść na pewne ustępstwa i sprezentować "Europejczykom" (w charakterze owej podaczki) zwolnienie Jurija Łucenki. Na pewien czas zaspokoi to zapewne ich apetyty, a o tym, co będzie dalej Wiktor Janukowycz zapewne nie myśli. Apetyty rosną jednak, jak sądzę, w miarę jedzenia i Zachód będzie pewnie jeszcze głośniej mówił o tym, że następnym więźniem, który wyjdzie na wolność, powinna być Julia Tymoszenko. Tak daleko prezydent zapewne się nie posunie. Tradycyjnie temat wybiórczego stosowania prawa, w tym zwolnienie Jurija Łucenki, odwrócił uwagę od innych problemów, z którymi zmaga się ukraińskie społeczeństwo. Mniej teraz na Zachodzie i w samej Ukrainie będzie się mówiło o problemie, jakim jest odsuwanie przez rządzących perspektywy wyborów mera w Kijowie. Stolica od ponad 2 lat jest pozbawiona prezydenta ponieważ Partia Regionów obawia się ogłoszenia wyborów, zdając sobie sprawę, że je przegra. W ten sposób kilka milionów kijowian zostało pozbawionych prawa wyboru osoby, która rządzi w ich mieście. To ogromny problem, którego Bruksela i Zachód nie komentują. De facto, jest to zamach na demokrację. Pozwolę sobie na pewną dygresję. Mówienie głośno przez unijnych polityków niemal wyłącznie o Julii Tymoszenko (a obserwując ukraińskie media, można wywnioskować, że Ukraińcy otrzymują właśnie taką informację) paradoksalnie sprzyja Wiktorowi Janukowyczowi. W ten sposób - na różnych spotkaniach czy wymieniając się korespondencją z zachodnimi liderami - może tłumaczyć się tylko z sytuacji byłej premier, a tematy rosnącej korupcji czy przejmowania biznesu przez osoby z bliskiego otoczenia szefa państwa pozostają na marginesie. Ponadto, Ukraińcy nie rozumieją, dlaczego mają być zakładnikami sprawy Julii Tymoszenko. Może to doprowadzić do powstania syndromu sztokholmskiego w skali kraju, gdzie zwykli obywatele zaczną się utożsamiać ze swoim "porywaczem" (czyli prezydentem) krytycznie oceniając Unię Europejską. Wracając do Jurija Łucenki. Władze mogą liczyć na to, że jego powrót na scenę polityczną doprowadzi do podziału opozycji. Mogą o tym świadczyć na przykład niedzielne wiadomości podsumowujące w należącym częściowo do szefa Administracji Prezydenta Serhija Lowoczkina kanale Inter. Jeden z liderów opozycji, Arsenij Jaceniuk, zaproszony do studia musiał tłumaczyć przez niemal kwadrans, że opozycja jest jednolita i jego kontakty z Łucenką są całkiem dobre. Prowadzący, a także zaprezentowane materiały, sugerowały, że jest wręcz przeciwnie. Niewątpliwie pojawienie się silnego i inteligentnego gracza, jakim jest Jurij Łucenko, doprowadzi do przetasowań w ławach opozycji. Teraz od rozsądku samych oponentów władz zależy, czy rzeczywiście dojdzie do rozłamu, czy nie. Moim zdaniem są oni na tyle rozsądni, że zdają sobie sprawę, że nie mogą do tego dopuścić. Już pierwszy krok Łucenki, czyli zapewnienie, że nie ma zamiaru kandydować na stanowisko prezydenta, świadczy o tym, że zdaje on sobie sprawę, iż władze będą chciały go wykorzystać do osłabienia opozycji. Teraz trzeba mieć nadzieję, że także pozostali oponenci władz mają wystarczająco rozumu, aby do tego nie doprowadzić, a zamiast tego skumulować siły i odpowiednio wykorzystać potencjał Jurija Łucenki, jako człowieka, który umie doskonale nawiązać kontakt z ludźmi i z tłumem. Czytaj więcej na stronach "Nowej Europy Wschodniej"