Izraelskie cele wojenne były "ruchomym świętem" - twierdzi brytyjski dziennik. Szefowa MSZ Izraela Cipi Liwni mówiła - według "Guardiana" - o obaleniu rządów radykalnego Hamasu, tak jakby umiarkowany palestyński prezydent Mahmud Abbas mógł być wwieziony do Gazy przez izraelskie czołgi. Minister obrony Izraela Ehud Barak chciał zmusić Hamas do powrotu do warunków zawieszenia broni, zakończonego w grudniu. Miałoby to znaczyć, że w trzytygodniowej ofensywie nie chodziło o zniszczenie Hamasu, ale o brutalną edukację. Nie wiadomo jednak jaką karę poniósł Hamas. Nie ma dowodów na to, że ugrupowaniu zadano poważny cios militarny. Jego rakiety mogły być przeniesione, ale wciąż istnieją i wciąż mogą być wystrzeliwane. Nie zmieniła się też sytuacja co do blokady Strefy Gazy. Nie ma dowodów na to, że zwykli Palestyńczycy zwrócą się przeciwko Hamasowi za to, że ściągnął na nich izraelskie naloty. Nic nie wskazuje zatem na to, żeby ktokolwiek się czegokolwiek nauczył - podsumowuje dziennik. Z kolei "Independent" pisze w poniedziałek, że trzeba mieć nadzieję, że ogłoszone zawieszenie broni będzie początkiem końca krwawego konfliktu. Dziennik dodaje że jakby nie patrzeć była to wojna nierówna, w której ginęli palestyńscy cywile. Bez względu na to jakie były jej przyczyny, jeszcze zanim spadła pierwsza izraelska bomba wiadomo było jakie będą wytyczne dla porozumienia: Hamas musi zaprzestać ostrzału Izraela, Izrael musi otworzyć przejścia graniczne ze Strefą Gazy. Musi być też znaleziony sposób na zatrzymanie przemytu broni do Gazy. "Independent" uważa, że pozytywnym rezultatem działań wojennych w Strefie Gazy jest podjęcie tematyki bliskowschodniej przez społeczność międzynarodową.