Tekst: Ziemowit Szczerek Parę lat temu Węgry oszalały na punkcie partii, która zapewniała życie wieczne i jako jedyna wiedziała, jak przywrócić Węgrom kształt Wielkich Węgier. Partia nazywała się Pies z Dwoma Ogonami. Teraz jej założyciel, Gergely Kovacs, powraca. Z wiadomościami z przyszłości. CZAS I MIEJSCE AKCJI: Budapeszt 2014, rok przed zapowiadanym przeniesieniem tego miasta do Warszawy. Narodowcy z Jobbiku ostrzegają, że kosmiczni Żydzi szykują inwazję z Księżyca. Orban - według naukowców - brzydnie. Były socjalistyczny premier siedzi w więzieniu, gdzie jego miejsce. Wynajęci Chińczycy eksterminują bezdomnych. A to wszystko na szpaltach najbardziej popularnych węgierskich gazet, które już dzisiaj można dostać na ulicach węgierskiej stolicy. Gergely Kovacs - w czasie wolnym od polityki grafik, performer i streetartowiec - życzy nam z całego serca, by marzenia Jarosława Kaczyńskiego o Budapeszcie w Warszawie stały się ciałem. - To bardzo piękny pomysł - mówi. - Będziecie czerpać dużo radości ze świata polityki. Rok 2012 Póki co Viktor Orban rządzi tylko w Budapeszcie i nigdzie się ze stołka nie wybiera. Dopiero co zmienił konstytucję. W wyniku tej zmiany Węgry nie są już Republiką Węgier tylko Węgrami saute. Trwa moralno-narodowa rewolucja. Słowo "ojczyzna" odmienia się przez wszystkie przypadki. Podobnie, jak inne duże słowa: na przykład "zdrada", "cios w plecy", "honor" czy "uczciwość". Środek debaty publicznej przesunął się daleko na prawo. W mainstreamie pojawiły się takie organizacje, jak Jobbik, który chce integrować Węgry raczej z Azją, niż z Europą i nazywa taki pomysł "panturanizmem". Jak z Węgier zrobić Wielkie Węgry? Na demonstracjach znów krzyczy się "nem, nem, soha" (nie, nie, nigdy). To "nem, nem" to niezgoda na traktat w Trianon, w wyniku którego Węgry straciły 2/3 terytorium. Choć miało to miejsce ponad 90 lat temu, prawdziwi węgierscy patrioci nadal płaczą za dawną wielkością swej ojczyzny. Kształt Wielkich Węgier to ikona, którą widać wszędzie: na plakatach, koszulkach, naklejkach, tapetach w komputerach i smartfonach, wytatuowaną na patriotycznych skórach. Pies z Dwoma Ogonami - trzeba tu zauważyć i przyznać - to jedyna w kraju partia, która ma w miarę realny program przywrócenia granicom kraju kształtu z czasów świetności Wielkich Węgier. - No tak. Powinniśmy wewnątrz obecnych Węgier wyciąć taki kształt, jaki miały wielkie Węgry przed Trianon. - mówi Gergely Kovacs. - A to, co zostanie oddać sąsiadom: Słowacji, Rumunii, Serbom, Chorwatom. Bo gdybyśmy chcieli uzyskać większe Węgry, to musielibyśmy to zrobić kosztem pomniejszenia terytorium tych krajów, a to by było niekulturalne wobec nich. W VII dzielnicy, w której się spotykamy, roi się od porządnych streetartowych wrzutów. Wiele z nich to dzieła Gergely'ego i jego kolegów, partyjnych czy nie. Ich sterretart jest nietypowy. Podrabiają oficjalne miejskie znaki, plakaty reklamowe. Gdzieniegdzie znaleźć można jeszcze zeszłoroczne plakaty wyborcze partii Psa z Dwoma Ogonami. "Obiecamy cokolwiek" - łasi się dwuogoniasty pies. "Dajemy wam 93 procent szans, że nie będziemy kradli". Pies - głoszą plakaty -"jest taki słodki, że na pewno was nie oszuka". Partia powstała w 2006-tym roku. W tym samym roku na Węgrzech odbywały się wybory do parlamentu. Działacze PzDO zakasali rękawy i wystartowali. Rok 2006 - Szkoda, że oprócz popularności niczego wtedy nie zdobyliście - mówię Gergely'emu - bo wasze hasła wyborcze były piękne. Na przykład ta obietnica usypania wysokiej góry pośrodku węgierskiej, nudnej równiny... - Mieszkałem wtedy w Segedynie - opowiada Kovacs - a tam jest płasko jak stół, taki nudny krajobraz. Wszyscy na to narzekają. Dlatego pomysł z górą mógł chwycić. A poza tym - nie jest to wcale takie nierealne. W Berlinie, z tego co wiem, nadal jest plan wybudowania nad miastem wielkiej góry, sprowadzenia kozic górskich. Ale góra to nie wszystko, co chcieliśmy zrobić dla Segedyna. Miała powstać jeszcze baza kosmiczna... Obowiązkowe życie wieczne - Mieliście rozmach. - A w Budapeszcie chcieliśmy skierować Dunaj na główne ulice, żeby było ładnie, jak w Wenecji. I nie wzięliśmy tego z nikąd, bo taki plan też kiedyś był. Dawno, w XIX wieku. Tak więc nasze obietnice wyborcze są jak najbardziej realistyczne. - Podobnie, jak wyborcza obietnica wiecznego życia. - Uważamy, że to bardzo humanitarna propozycja. - Albo parę stopni mniej latem i parę więcej zimą. - Latem tu bywa strasznie gorąco. A zimą - zimno. - Albo bardzo poprawny politycznie postulat wzywający do przestrzegania praw wirusów ptasiej grypy. - No pewnie. Jak wszyscy to wszyscy. - Ale zdecydowanie najpiękniejszą ideą była idea Mniejszych Węgier o kształcie Wielkich Węgier. Co jednak, jeśli sąsiedzi wzgardziliby waszą ziemią, którą im chcecie wcisnąć? E tam. Wprowadzilibyśmy na tych terenach obowiązkowe życie wieczne, to by na pewno nie wzgardzilii. Nikt nie fika do Psa Niestety, Pies z Dwoma Ogonami nie dostał szansy spełnienia swoich obietnic wyborczych. Skończyło się na statusie organizacji kultowej i ogromnej popularności. Choć PzDO wyśmiewał wszystko i wszystkich, to jednak prawicę trochę bardziej - a mimo to nie podskakiwały im nawet profideszowskie gazety. - Bali się, że stracą nasz elektorat - z poważną miną mówi Kovacs. - Bo nas kochali wszyscy, choć nie chcieli na nas głosować. W 2006 roku wybory wygrał Fidesz Viktora Orbana. Władzy jednak wtedy jeszcze nie objął. Socjaliści z MSzP porozumieli się ze Związkiem Wolnych Demokratów, a razem mieli większość. Ferencs Gyurcsany, szef MSzP, ponownie wsiadł na fotel premiera, a Orban wrócił do opozycji. - W 2006 roku nie zdążyliśmy nawet wystawić porządnego kandydata, ani nawet zarejestrować listy wyborczej - narzeka Kovacs. Była tylko kampania: plakaty z dwuogoniastym psem i te nasze wyborcze hasła. Wieczne życie, darmowe piwo dla każdego obywatela, obniżona grawitacja żeby każdemu żyło się lżej, pokój na świecie...Owszem, to chwyciło, kampania zrobiła furorę, ale kolejne wybory parlamentarne już odpuściliśmy. Bo nikt nie chciał nas brać serio. - To bardzo niesprawiedliwe. - O, tak. "Kurva-ország" i jak się to skończyło Niedługo później nastąpił ten słynny przeciek. Upubliczniono nagrania Gyurcsany'a, w których przyznawał, że on i jego partia łgała "rano i wieczorem", byle tylko wygrać wybory. Swojski polski "dziki kraj" to nic przy "pierd***nym kraju" ("kurva-ország"), jak o ojczyźnie wyraził się pan premier. I zaczęły się zamieszki, nieformalnie - bardzo nieformalnie! - wspierane przez Fidesz. Protesty zdominowali bardzo patriotycznie nastawieni ludzie. O jednoznacznie prawicowych poglądach. I niezawodni w takich sytuacjach kibole. Płonęły samochody, pękały szyby, konna policja pałowała przyszłych męczenników w budapeszteńskich zaułkach. - Co jesienią 2006 roku robił Pies? Stał na barykadzie? - Pytam Gergely'ego Kovacsa. - W Segedynie było spokojnie. Tam zawsze jest spokojnie. W telewizji oglądałem, jak się biją. Mnie nie interesowało opowiadanie się po którejkolwiek ze stron. Bo jeśli opowiesz się po jednej, to ci druga powie, że jesteś nazistą. A jeśli po drugiej - że jesteś pedałem i komunistą. - Tak się nie da. Jesteś politykiem. Pies z Dwoma Ogonami musi dawać głos na tematy bieżące. Opowiadać się, zajmować stanowisko... Pies jest przeciwko wszystkim jeśli już. Rok 2010 W wyborach parlamentarnych w kwietniu 2010 roku Fidesz osiągnął to, co w 2015 roku planuje osiągnąć PiS. Kraj ledwie zipał po tym, jak rozjechał go kryzys ekonomiczny. Atmosfera była histeryczna, ulica wyła o "zdrajcach ojczyzny". Skompromitowani i osłabieni rządzący socjaliści padli na plecy, poparcie z 40 procent z 2006 roku spadło do nieco ponad 19. Zaraz za Fideszem szedł skrajnie prawicowy Jobbik z ponad 16 procentami. Sam Orban chwilę przed wyborami wyciszył się i wyłagodniał. Pozwolił ujadać innym, a sam nałożył maskę opanowanego polityka. W ten sposób sięgnął po rozczarowane socjalistami centrum. Wziął wszystko. - Pozwoliliście Orbanowi zwyciężyć. Pies z Dwoma Ogonami wrócił dopiero w kolejnych wyborach, lokalnych. W tym samym 2010 roku. - Tak, bo wtedy w miejskich wyborach w islandzkim Reykjaviku zwyciężyła Najlepsza Partia komika Jona Gnarra. Wszyscy nas zaczęli namawiać do wzięcia udziału w węgierskich wyborach lokalnych - bo jeśli oni mogli, to czemu nie my? Rozpoczęliśmy więc kampanię. Emigracja w przyszłość (i azyl dla Polańskiego) - VII dzielnica, w której siedzimy, miała ogłosić niepodległość. I przyznać azyl Romanowi Polańskiemu. Miało być tak pięknie. I co? - Tak naprawdę mieliśmy całkiem poważne cele. Chcieliśmy ośmieszyć scenę polityczną, ale tak, by nie wychodzić w tym celu na ulice i nie palić samochodów. Jeśli ludzie głosowaliby na nas i nasz absurdalny program, daliby sygnał politykom, że cała polityka na Węgrzech jest do niczego. Skończyło się na tym, że staliśmy się popularni, zapraszali nas do telewizji, ale żadnych urzędów nie zdobyliśmy. VII dzielnica nie będzie niepodległa. - Dlatego zeszliście do podziemia. Nie zeszliśmy do podziemia. Wyemigrowaliśmy w przyszłość. Rok 2014 Tak, niecierpliwy Pies od razu chciał zobaczyć, co też z tego wszystkiego będzie i wybrał się w rok 2014. Kovacs Gergely raz na jakiś czas powraca jednak z przyszłości do teraźniejszości i przywozi rodakom gazety i czasopisma. Same najważniejsze tytuły: fideszowskie "Magyar Nemzet" i "Heti válasz", prawicowy "Blikk", ultraprawicowy, bo jobbikowski "Barikád", opozycyjne "Népszabadság" i "Figyelő". Chodzi potem po Budapeszcie i rozkłada je gdzie się da. Wrzuca do pustych skrzynek na gazety, wstawia na półki w sklepach, czasem kioskarze wystawiają je w witrynach. Taka dystrybucja działa dobrze, i obecnie Budapeszt jest jedyną stolicą na świecie, która zna swoją przyszłość. Budapeszt 2014: przegląd prasy - Wynika z tych gazet, że Węgry w roku 2014 to kraj niezbyt przyjemny. - Zależy dla kogo. Jest w miarę czysto i porządnie, ale połowę mieszkańców wsadzono do więzienia. - A czemu to?! Pewnie było trzeba. W każdym razie, jak łatwo się domyślić, prasa opozycyjna bardzo na taką sytuację narzeka. Prasa prorządowa - wręcz przeciwnie. No to pokaż te gazety. Zróbmy przegląd prasy z 2014 roku. - Proszę. Zacznijmy od czegoś mocnego. Na przykład "Barikád". To pismo sympatyzujące z Jobbikiem. W numerze z lutego 2014 roku informuje o najnowszej rewelacji WikiLeaks: z Księżyca mają nas zaatakować Żydzi. W środku znajdziemy także plakat do powieszenia na ścianie. Przedstawia Cyganów żyjących z pomocy państwowej. - A tutaj? - Prawicowy, profideszowski "Heti válasz". Na okładce Viktor Orban z papieżem. I papież mówi mu: "to nie są żadne restrykcje". - Jakie restrykcje? - Fideszowcy powtarzają to przez cały czas. Szczególnie, kiedy robią coś niezbyt przyjemnego dla obywateli. "To nie są restrykcje". To jak mantra. A w 2014 roku to papież mówi Orbanowi: Z mojej strony nie spotkają pana żadne restrykcje. - Dziwne jest węgierskie poczucie humoru. - Ale jest tam więcej artykułów. Na przykład o tym, że "wyznaczeni ochotnicy budują Mur". - Wielki Mur Węgierski... - Albo, że uzbrojeni żołnierze będą sprawdzać bilety w tramwajach. A tutaj mamy "Magyar Nemzet", również profideszowski. W tym numerze minister gospodarki György Matolscy tłumaczy narodowi, że wyższe podatki to tak naprawdę nie są wyższe podatki. Możemy również przeczytać informację o tym, że większość narodu popiera egzekucję przez ścięcie. - A to? - A to jest "Blikk". Brukowiec. Dowiadujemy się z niego, że w 2014 roku córka Orbana pożre parlamentarzystę. - Ciężki to będzie rok, ten 2014. Tak. A Andras Stohl, zwany węgierskim Davidem Hasselhofem, będzie musiał znów iść do więzienia, bo wyrzucił na ulicę niedopałek, a nie wolno. Poza tym "Blikk" ma ambicje trendsetterskie, informuje więc, że zakonnice są trendy. A tutaj mamy tygodnik "168 Ora" z byłym premierem Ferencsem Gyurcsany'm za kratami na okładce. "Więcej!" - domagają się autorzy artykułu. - O. A "Playboy"? - Proszę. Na okładce jest polityk Fideszu, bo partia ta w 2013 kupiła "Playboya", a jej bardziej konserwatywne skrzydło domagało się zdjęć ładnych chłopców. Mamy też artykuł o seksie autorstwa Bayera Zsolta. A że ten katolicki publicysta pisze głównie na temat Żydów, to i w tym przypadku nie zrobił wyjątku i artykuł jest o żydowskim seksie. - A opozycyjnych gazet nie ma? - Są. Przecież nie ma żadnych restrykcji. Na przykład "Népszabadság", pismo socjalistów. W 2014 roku, powołując się na specjalistów, donosi, że Viktor Orban staje się coraz brzydszy. I nawet zamieszcza zdjęcie. Poza tym opozycja straszy, że od przyszłego poniedziałku nie będzie można się zatrzymywać na ulicach. A mrugać oczami będą mogli tylko bogaci. A jest jeszcze "Figyelő", opozycyjna gazeta ekonomiczna. Cytuje ministra Matolscy'ego, który mówi, że podatki zostaną zmniejszone z 27% do 31%. I że minister przywiózł z Tuvalu nowy wzór węgierskiej monety. Widać go na okładce. Możemy się także dowiedzieć, że w Chinach, pod ziemią, znaleziono miliard wysokich Chińczyków. Znów rok 2011 - A dzisiaj, jak się żyje? Po zwycięstwie Fideszu przyszły czasy narodowego przebudzenia i rewolucji moralnej. Czy bezpiecznie jest teraz mówić o "mniejszych Węgrzech"? - Z tym jest różnie. Zdarza się, że aktywiści Psa budzą irytację prawicowej młodzieży. Czasem nas biją, bo kiedy widzą nasze hasła - które często są irracjonalne i nie mają specjalnego sensu - nie mogą ich zrozumieć i wtedy pojawia się w ich głowach myśl, że jesteśmy na przykład gejami. A wyobraź sobie, co się działo, gdy kiedyś kolega założył na paradę koszulkę z tureckimi symbolami. - Widziałem pod waszym Parlamentem jakiś apel Magyar Gardy. Wyglądali, jak śmierciożercy Voldemorta, którzy opanowali miasto. - Bez przesady. Nie jest tak źle, jak wszyscy za granicą uważają. Nikt nas nie prześladuje. - Ale wasz kraj jest podzielony i zradykalizowany. Tak samo, jak nasz. W Polsce mamy teraz taką sytuację, że połowa wyborców nienawidzi drugiej połowy wyborców. - U nas tak naprawdę zawsze tak było. To nic nowego. Ale mnie to nie interesuje. Ja nienawidzę wszystkich. Fidesz nie jest w porządku, ale socjaliści też byli beznadziejni. Wszyscy są beznadziejni. Fidesz jest być może tylko bardziej beznadziejny od innych beznadziejnych partii. - I co będzie dalej? Nie ma żadnych widoków na zmiany. Socjaliści zakopali się po uszy się na długie lata. Zieloni są nawet ciekawi [chodzi o formację Lehet Más a Politika, czyli "polityka może być inna" - przyp. aut.], ale oni nigdy będą rządzić, bo jest takie prawo fizyki, że zieloni nie wygrywają wyborów. Może zresztą i dobrze, bo demokracja to system, w którym po wyborach przychodzi pięciuset facetów i może robić cokolwiek im się podoba, a reszta nie ma na to wpływu. A później są nowe wybory, tamtych pięciuset facetów przegrywa i przychodzi kolejnych pięciuset facetów i robi to samo. - To już razem tysiąc facetów. - I to ma wystarczyć? Ludzie jak nie mieli, tak nie mają na nic wpływu. Gdyby zieloni rządzili, to pewnie byliby tacy sami, jak wszyscy inni. Ale to się na szczęście nigdy nie stanie, mogę więc ich bezkarnie lubić. Większość Węgrów zresztą myśli tak samo, jak my: nie cierpi ani Fideszu ani socjalistów. Jest przeciwko wszystkim. Poza tym łatwo teraz o popularność: wystarczy być przeciwko rządowi. Wszyscy to podłapują. - Czyli znikąd nadziei. Sytuacja wygląda mniej więcej w ten sposób: mieliśmy problem z Romami. Potem przyszła skrajna prawica. I teraz mamy problem i ze skrajną prawicą, i z Romami Kiedyś ludzie jeszcze wierzyli, że w przyszłości będzie lepiej. Za pięć, dziesięć lat. Teraz - dzięki naszym gazetom - już wiedzą, jak będzie, bo przywożę gazety z przyszłości. Przestali więc wierzyć. Ziemowit Szczerek