To czego Rosjanie boją się przede wszystkim to chaos, czyli, jak sami określają czas politycznej próżni - smuta. W swojej historii przez okres smuty przechodzili trzykrotnie: po latach 1598, 1917 i 1991. Kolejno chaos wynikał z upadku trzech największych dynastii w rosyjskiej historii: Rurykowiczów, Romanowów i Pierwszych Sekretarzy, a zbawicielami, którzy ponownie skierowali dzieje na właściwe tory byli pierwszy z Romanowów Michaił, Włodzimierz Lenin oraz Władimir Putin. Oni ponownie określali reguły. Putin przypomina: smuta może wrócić. Choć niekoniecznie przyniosą ją Polacy Władimir Władimirowicz, który chce być dla postrzegany przez Rosjan jako ojciec narodu i ten, który dał im poczucie bezpieczeństwa, wybierając 1612 rok jako symbol jedności narodowej, odwołuje się właśnie do pierwszej ze smut. Przypomina, że Rosja wciąż może być zagrożona i że należy jednoczyć się wokół silnego lidera. Wspomnienie wypędzenia polskiej załogi z Kremla nie oznacza jednak, że Putin widzi zagrożenie właśnie w Polakach. Zajęcie Moskwy przez Polaków było po prostu symboliczne, ponieważ nikomu przed nami, ani po nas nie udało się nigdy zająć rosyjskiej stolicy. Kiedy Napoleon podbił Moskwę, stolica Imperium Rosyjskiego znajdowała się już od stu lat w Petersburgu, a kiedy wróciła już na swoje miejsce, Adolfowi Hitlerowi udało się dojść jedynie do jej rogatek. Kto zagraża Rosji? Polacy, Niemcy, Francuzi? Jeśli poprzez odwołanie się do roku 1612 roku Putin chce wykreować wspólnego wroga, to będzie nim Zachód, a nie sama Polska, która w politycznej świadomości Rosjan nie odgrywa szczególnej roli. Jednym słowem - znaczymy zbyt niewiele, żeby akurat nam miano poświęcić jedno z kilku świąt państwowych. 2/3 Rosjan jest przekonanych, że ich kraj ma wrogów, ale tylko 4 procent uważa, że zagrożenie stanowią dawne kraje socjalistyczne Europy Środkowej, w tym Polska, wynika z sondażu Centrum Lewady. "Ruskie marsze", czyli inny rodzaj nacjonalizmu Początek listopada to czas zbierania ulicznych plonów dla rywali urzędującego prezydenta: dla nacjonalistów Alieksieja Nawalnego i komunistów Giennadija Ziuganowa. Ci pierwsi organizują duże manifestacje zawsze 4 listopada (Ruskie Marsze, rozumiejąc pojęcia "nacjonalizmu" i "patriotyzmu" inaczej niż Putin), a drudzy 7 listopada, na pamiątkę przewrotu bolszewickiego. Przeniesienie państwowego święta z 7 na 4 listopada było więc też zagraniem mającym uderzyć w opozycję. Komuniści - do roboty w rocznicę Rewolucji Październikowej! Denacjonalizując 7 listopada, a przez to obniżając prestiż rocznicy przejęcia władzy przez Lenina w 1917 roku, utarto nos komunistom - ludzie, którzy muszą tego dnia pójść do pracy, mniej chętnie wezmą udział w manifestacjach, a święto odłączone od kroplówki państwowej propagandy powoli traci na znaczeniu. Z kolei wyznaczając święto na trzy dni wcześniej, władze starają się przyćmić brylujących tego dnia na moskiewskich ulicach nacjonalistów i ich lidera, który stał się najbardziej znaczącym opozycjonistą w kraju. Walka z nacjonalistami spod znaku Ruskich Marszów ma zresztą też szerszy wymiar: nacjonaliści są jednym z istotnych czynników, które utrudniają reintegrację niektórych państw poradzieckich. Moskwa, wcześniej symbol ponadnarodowego imperium, dziś dla wielu Ormian czy Kazachów jest symbolem zmiany czasów o 180 stopni - nie czują się tam bezpieczni, rosyjska stolica to raczej śmiertelne niebezpieczeństwo dla nich i ich rodzin, kiedy się do niej udają. Grzebano, grzebano aż odgrzebano Inną kwestią jest to, że władze chciały odgrzebać w annałach rosyjskiej historii wydarzenie, którego rocznica wypadałaby jak najbliżej 7 listopada. Po pierwsze, z dwunastu ustawowo wolnych dni w Rosji, aż jedenaście wypada w pierwszym półroczu, więc należało wymyślić coś możliwie daleko od stycznia i trochę po czerwcu. Po drugie, kilka pokoleń Rosjan przyzwyczaiło się już, że na początku listopada mają dzień wolny, więc wypędzenie Polaków z Kremla po prostu pasowało - dokonano jedynie kosmetycznej zmiany oddycha o trzy dni. Tak, żeby nie wprowadzać zbyt dużo chaosu. Co łączy Rosjan poza językiem? A czemu akurat "jedność narodowa"? Putin wciąż próbuje uporać się z jedną z jego największych bolączek i klęską w sferze w której brylował Związek Radziecki - zanikaniem ogólnonarodowych symboli, które dawały by Rosjanom poczucie tożsamości zbiorowej. Bo, pojawia się pytanie, co łączy Rosjan poza językiem, powoli ulatniającym się dziedzictwem poprzedniej epoki oraz kilkoma mniejszymi rzeczami, jak Jurij Gagarin czy dziewiętnastowieczna literatura? Poszczególne regiony mają diametralnie odmienne problemy i interesy, ludzi różni religia (która zaczęła odgrywać większą rolę), a ponad sto narodowości ma w wielu przypadkach odmienne wizje historii. Jak zgodzić Jakutów z Ewenkami? Trudno dlatego było wypatrzyć w kalendarzu datę, która będzie odpowiadała wszystkim: od Kałmuków, przez Jakutów, Tatarów, po Ewenków. Chociaż w Polsce żyją niemal sami Polacy, to jak wiele sporów budzi każdy szczegół z naszej przeszłości. Spróbujmy wyobrazić sobie więc sto narodowości w jednym państwie, gdzie sukces jednego oznaczał katastrofę drugiego. Weźmy inne święto państwowe, przypadający na 23 lutego Dzień Obrońcy Ojczyzny (dawne święto Armii Czerwonej). Kiedy dla większości Rosjan (rozumianych jako obywatele Rosji, a nie etniczni Rosjanie - rossijanie, a nie russkie) jest to święto, Czeczenii i Ingusze wspominają tego dnia rozpoczęcie stalinowskich deportacji ich narodów do Azji Centralnej z 1944 roku. W Rosji nakłada się na siebie wiele narracji historycznych i dlatego wydarzenia 1612 roku zostały wybrane przez swój przekaz symboliczny - "Rosjanie mogą wiele, kiedy się zjednoczą, a jednoczyć muszą, bo wróg stoi u bram" - a nie wymiar dosłowny, antypolski. Zapomniany epizod był dobrym tematem przewodnim święta dzięki swojej nijakości, a nie doniosłości. Istotą tego święta jest poszukiwanie tożsamości przez Rosjan, a nie pstryczek w polskie, szlacheckie nosy. Daleko iść nie było trzeba... Na marginesie można dodać, że wspomnienie odbicia Moskwy przez Rosjan na czele z Dmitrijem Pożarskim i Kuźmą Mininem nie jest pomysłem Putina. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono jako święto państwowe (ważne dla Romanowów, bo przysłużyło się objęciu przez nich władzy) już w latach 1649-1917. Poza tym, pół żartem pół serio, na Placu Czerwonym od dwustu lat stoi pomnik Pożarskiego i Minina, więc święto nie musiało nawet daleko się wynosić. Władimir Putin rezygnując kilka lat temu z obchodzenia rocznicy rewolucji październikowej dał Rosjanom nowe święto - przypadający na 4 listopada Dzień Jedności Narodowej. Ustanowione na pamiątkę wypędzenia Polaków z Moskwy w 1612 roku święto nie ma jest jednak antypolskie. Chodzi w nim o coś zupełnie innego i nie zostało ustanowione z myślą o Polakach. Na daczy wieje W tym roku 16 procent Rosjan zamierza obchodzić Dzień Jedności Narodowej, a większość nie wie nawet, czemu dokładnie tego dnia nie muszą iść do pracy - wynika z sondażu przeprowadzonego przez Centrum Lewady. Zwiększyć świadomość dnia 4 listopada wśród Rosjan miała zresztą rosyjska superprodukcja 1612: Kroniki wielkiej smuty, w której zagrał Michał Żebrowski. No dobrze, ale jak można byłoby w takim razie obchodzić ten dzień? Nie jest to święto rodzinne, nie ma narodowej tradycji obchodzenia go (tak jak dawniej miało to miejsce z rocznicą przewrotu bolszewickiego) a w listopadzie jest już za zimno, żeby pojechać na daczę, przekopać grządki i rozpalić grilla. Rosjanie czują się trochę zagubieni, bo dostali dzień wolny, ale nie wiedzą jak mogą go ciekawie spędzić. Jednoczyć się? Nienawidzić Polaków? Zbigniew Rokita, redaktor dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia", szef strony internetowej new.org.pl