Marine Le Pen - jedna z 12 osób, które kandydują na prezydenta Francji - jest najbliżej osiągnięcia tego celu w całej swojej karierze. Choć poprzednie wybory prezydenckie zakończyły się dla niej fiaskiem, a osiągnięty wówczas wynik był dwukrotnie mniejszy niż wynik jej rywala Emmanuela Macrona, przez ostatnich pięć lat Marine Le Pen znacząco umocniła swoją pozycję. Najlepiej świadczą o tym sondaże, które wskazują, że nie tylko Marine Le Pen brawurowo powiększyła swoje poparcie, ale i urzędujący prezydent Emmanuel Macron pogubił w trakcie prezydentury elektorat, który jeszcze pięć lat temu mu kibicował. Marine Le Pen bliska pokonania Emmanuela Macrona? Jak wynika z analiz instytutu badania opinii publicznej Ifop, ostateczny rezultat walki między Macronem a Le Pen zapewni obecnej głowie państwa reelekcję stosunkiem 54 do 46 proc. Poprzednie starcie tych dwojga dawało Macronowi wynik ponad 66 proc. do niespełna 34 proc. dla Le Pen. Im bliżej pierwszej tury, sondaże dla Macrona są jednak coraz gorsze. Jego przewaga nad Le Pen topnieje w błyskawicznym tempie. Najnowszy sondaż Harris Interactive pokazuje, że Macron zdobyłby w drugiej turze 51,5 proc. przy 48,5 proc. dla Le Pen. Francuska prasa podkreśla, że to nie tylko historyczne osiągnięcie Le Pen, ale i rekordowo mała różnica między tymi kandydatami, która plasuje się niemal na granicy błędu statystycznego. Spadające poparcie dla Emmanuela Macrona to składowa wielu czynników. Już w 2018 roku Macron musiał się mierzyć z poważnymi problemami społecznymi. W wyniku podniesienia podatku od paliwa wyzwolił masowe protesty, które przeszły do historii jako ruch "żółtych kamizelek". Choć z perspektywy czasu tamte protesty wydają się zamierzchłą przeszłością, wyciągnęły na ulice tłumy niezadowolonych nie tylko z podwyżki wspomnianego podatku, ale i z poziomu swojego życia, za który obwiniano nieprzemyślane zarządzanie państwem. Protesty nazywane również rewolucją klasy średniej spowodowały, że do Emmanuela Macrona przylgnęła łatka "prezydenta bogatych", polityka establishmentu, którego los "zwykłych Francuzów" nie dotyka. W trafianiu w gusta "zwykłych Francuzów" wyspecjalizowała się natomiast Le Pen, która złagodziła ton ze skrajnie prawicowego i antyunijnego na otwarty na społeczne problemy. Echem tego jest propozycja Le Pen obniżenia wieku emerytalnego, co stoi w sprzeczności z polityką głoszoną przez Macrona. W Polsce Le Pen kojarzona jest jednak z innej swojej aktywności - pochwalnego stosunku wobec prezydenta Rosji Władimira Putina. Warto również odnotować, że tuż za czołowymi kandydatami w obecnej walce plasują się lider radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon i skrajnie prawicowy publicysta Eric Zemmour. Choć każdy z nich pokazał inny program wyborczy, jedno ich łączy - obaj opowiadają się za wyjściem Francji z NATO, a Zemmour również wsławił się sympatyzowaniem z Putinem. Sam Emmanuel Macron, choć potępia działania Rosji, wciąż utrzymuje kontakty z Putinem, a w ostatnim czasie wsławił się krytyką prezydenta USA, karcąc go za nazywanie prezydenta Rosji "rzeźnikiem". Przyczyna takiego stanu rzeczy, choć zaskakująca w kontekście wojny toczonej przez Putina w Ukrainie, z politycznego punktu widzenia jest dość prosta. Le Pen pod znakiem zapytania Większość Francuzów co prawda potępia wojnę i chce pomagać uchodźcom (sondaż francuskiej fundacji Jean Jaures we współpracy z instytutem Yalta European Strategy - przyp. red.), jednak nie zapomina o konsekwencjach gospodarczych sankcji nakładanych na Rosję. I tu, choć Le Pen nie wygłasza tez o słuszności działań Putina, jest zagorzałą zwolenniczką "niewciągania Francji w konflikty, które nie są francuskie". Jeszcze przed wojną w Ukrainie głosiła również, także odnosząc się do tradycyjnej nieprzychylności Francuzów do tej sprawy, że po ewentualnym zwycięstwie wyprowadzi Francję z NATO. Warto jednak zauważyć, że na tydzień przed wyborami we Francji (10 kwietnia), świat obiegły makabryczne zdjęcia z ukraińskiej Buczy. Macron, który do tej pory starał się lawirować między wspieraniem Ukrainy, a utrzymywaniem dialogu z Rosją, jasno zadeklarował, że na Rosję należy nałożyć mocniejsze sankcje. "Financial Times" informował, że Emmanuel Macron chce wprowadzić unijne embargo na rosyjską ropę i węgiel. Choć efektów deklaracji jeszcze nie widzimy, jest to stanowisko, które pokazuje zarys działania Macrona w ewentualnej drugiej kadencji na fotelu prezydenta. Macron zauważył również potencjał w wytykaniu Le Pen jej flirtu z Kremlem i w kampanii coraz częściej to zaznacza. Le Pen skupiła się jednak na złagodzeniu kampanii i stara się ująć Francuzów bardziej zachowawczą postawą. To jednak nie tylko część kampanii, ale i potężny znak zapytania dla międzynarodowej opinii publicznej. Nabierająca wody w usta w sprawie Rosji, kandydatka każe nam zgadywać, jaka będzie jej polityka względem Władimira Putina i wojny w Ukrainie. Co wygrana Le Pen oznacza dla Polski? Choć dla Francuzów może to nie być palącą sprawą, to dla Polski już tak. Przedstawiciele polskiego rządu wskazują w swoich wystąpieniach, że brak reakcji na działania Putina nie tylko doprowadzi do kolejnych rzezi w Ukrainie, ale i rozzuchwali przywódcę Rosji, popychając go dalej na Zachód. Wobec tego wyniki wyborów we Francji mają strategiczne znaczenie dla dalszego funkcjonowania Unii, NATO i ich rekcji na działania Putina. Co w tej kwestii mogłaby przynieść prezydentura Marine Le Pen i co zwycięstwo niedawnej sojuszniczki PiS i oznaczałoby dla Polski? O nastawienie do sytuacji zapytaliśmy polityków Zjednoczonej Prawicy. - Nie chcę ingerować w wewnętrzną politykę Francji, niech zwycięży demokracja - ucina na wstępie europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski. W podobnym tonie wypowiada się również europosłanka Solidarnej Polski Beata Kempa. - Jest demokracja i wszyscy mają szansę. Mam tylko nadzieję, że sytuacja w Ukrainie, a szczególnie zbrodnie takie jak w Buczy czy Mariupolu, wyleją wszystkim zimny kubeł wody na głowę. Wszyscy powinni odwrócić się od Putina i od tolerującej zbrodniarza Rosji. A już na pewno ci, którzy mimo embarga dostarczali jej broń - niech spojrzą teraz w zapłakane oczy ukraińskich dzieci - dodaje jednak po chwili. - Wybory to nie jest koncert życzeń, wyborcy we Francji zdecydują. Uważam, że nasz rząd będzie miał poprawne relacje z każdym, kto zostanie wybrany w demokratycznych wyborach. My możemy robić to, co do tej pory robili premier i inni przedstawiciele naszego rządu, czyli mówić głośno o sytuacji w Ukrainie, prosić o wprowadzanie bardzo mocnych sankcji i obieranie konkretnego kierunku w polityce międzynarodowej - wskazuje z kolei posłanka klubu PiS Monika Pawłowska. Najbardziej jednoznaczne stanowisko wyraził w rozmowie z Interią poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski. - Francja jest niestety w całości filorosyjska. To Emmanuel Macron był i jest rzecznikiem współpracy z Rosją. Francja jest skompromitowana, np. łamaniem embarga na eksport broni do Rosji - wskazuje. - Dla Polski najważniejsze jest wycofanie się Francji z kursu prorosyjskiego. Nie widzę w tych wyborach realnie antyrosyjskiego kandydata i to jest dramat Francji i Unii Europejskiej - dodaje. Francja na bocznym torze? To już nie Węgry Rezultat wyników we Francji może być dla obozu rządzącego nowym wyzwaniem, podobnie jak to miało miejsce po niedawnym zwycięstwie Viktora Orbana na Węgrzech. - To Niemcy są głównym hamulcowym dla zdecydowanych sankcji. Orban nie powstrzymywał sankcji. To wielkie państwa boją się o swój biznes. Nie próbujcie kierować naszej uwagi na boczny tor - mówił dziennikarzom w komentarzu do wygranej prorosyjskiego Orbana premier Mateusz Morawiecki. W tonie mniej zachowawczym wypowiedzieli się z kolei minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, czy też szef klubu PiS i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Ten ostatni liczył przy tym na przetrwanie przyjaźni z Orbanem. Sympatie polityczne łączące PiS i węgierskiego premiera kładą się cieniem na polityce polskiego rządu, choć Viktor Orban to płotka w porównaniu z Francją, która jest jednym z głównych graczy na międzynarodowej arenie. Jeśli PiS mierzy się z krytyką i zarzutami o hipokryzję, utrzymując kontakty z Orbanem, jak trudno będzie mu się odciąć od takich zarzutów po ewentualnym zwycięstwie Marine Le Pen? Argument o "bocznym torze" już nie wystarczy.