Na Macrona posypały się gromy niemal zewsząd. Za słowa, za styl, za swego rodzaju arogancję. Ale jednocześnie pojawiły się głosy ważnych polityków (Angela Merkel), że "problem" istnieje. Zresztą, w niemieckim rządzie - co jest nowością - ministrowie spraw zagranicznych oraz obrony przygotowują propozycje reformy NATO. Czy zatem w sytuacji, gdy rozbieżności interesów w samym Sojuszu Północnoatlantyckim nie brakuje, gdy Turcja - choć jest ważnym członkiem NATO - ma napięte stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i bliżej jej dzisiaj do Rosji, gdy wreszcie prezydent Trump jawnie opuszcza swoich niedawnych sojuszników, Kurdów, słowa Marcona tylko dolewają oliwy do ognia? Czy prowokują debatę, w tym tę o rzeczywistej współpracy członków paktu? Artykułu 5. - czyli faktycznej solidarności w przypadku ataku z zewnątrz - jeszcze nigdy nie trzeba było sprawdzać w praktyce. - I całe szczęście - twierdzi prof. Kamiński. - Bo faktem jest, że on nie daje pełnych gwarancji bezpieczeństwa. Skąd takie wątpliwości? Artykuł 5. Działania, które nie są określone Przypomnijmy więc, o co dokładnie chodzi w tym artykule, niewątpliwie kluczowym, na który nieraz lubią powoływać się politycy, także w Polsce. Jak czytamy w nim, jeśli jeden z członków NATO zostanie zaatakowany, inne państwa powinny podjąć "niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi stronami, działania, które uznają za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, aby przywrócić i utrzymać bezpieczeństwo obszaru północnoatlantyckiego". - "Działania, które uznają za konieczne", "w porozumieniu z innymi" - jest tutaj cały szereg elementów, które właściwie niewiele mówią. Potencjalny agresor musi więc przyjąć, że państwa sojusznicze podejmą jakieś działania. Ale one nie są dokładnie sprecyzowane - przypomina prof. Kamiński. I zwraca uwagę na coś innego. - Rozumiem, że dane strategiczne NATO obejmują takie okoliczności jak np. możliwa agresja przeciwko krajom bałtyckim, bo one chyba byłyby na nią najbardziej narażone. Nie mówiąc o reakcjach przeciwko Polsce. Sądzę, że strategiczne plany operacyjne są przygotowane. Dlatego paradoksalnie, to one są bardziej konkretne - i być może stanowią lepsze zabezpieczenie, np. dla Polski - niż sam artykuł 5., dość ogólny - mówi szef Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Studiów Strategicznych PAN. Pytanie, czy ten artykuł mógł zostać napisany inaczej. - Z prawnego punktu widzenia, jest tak sformułowany jak można było to zrobić w 1949 roku. Nikt chyba nie mógł doprowadzić wtedy do bardziej precyzyjnego określenia. Dlatego, że to musiałoby przewidzieć wszystkie możliwe sytuacje agresji oraz określić dokładnie wszystkie możliwe reakcje. Wiadomo, że tego się nie dało zrobić - uważa prof. Antoni Z. Kamiński. Waszczykowski: Wszelkie dywagacje, które podważają znaczenie NATO spotykają się z polską krytyką Nie ulega jednak wątpliwości, że Macron - otwierając ten temat w mocnych słowach - zirytował wielu sojuszników. W Polsce słychać to szczególnie i z różnych stron sceny politycznej. Witold Waszczykowski, były minister spraw zagranicznych, który był ostatnio gościem "Studia Europa" w Interii, dostrzega w tym "pewną grę prezydenta Macrona, który próbuje stawiać różne przeszkody w rozwoju NATO". - Te działania to trochę szantaż wobec UE, wobec NATO. Chce tym ugrać lepszą sytuację dla francuskiej gospodarki, zapewnić sobie to, by strefa euro ją wspomagała - tłumaczy europoseł PiS i dodaje: - Wszelkie dywagacje, które podważają więzi transatlantyckie i znaczenie NATO spotykają się z polską krytyką. Radosław Sikorski mówi z kolei w rozmowie z Deutsche Welle, że Macron "trochę przesadził". - Po inwazji na Ukrainę prezydent Władimir Putin tchnął w NATO nowe życie. Wszyscy chyba zauważyli, że kraj sąsiadujący z UE zmienił siłą granice w Europie. To nas trochę wystraszyło. Wszyscy zdają też sobie sprawę, że na wschodniej flance bez Stanów Zjednoczonych w tradycyjnej wojnie nie dalibyśmy rady. Ja zatem jestem bardziej przywiązany do NATO - przekonuje były szef dyplomacji, dzisiaj europoseł PO. Zaraz jednak niuansuje: - Ale problem jest. Bo w sytuacji szantażu nuklearnego ze strony prezydenta Putina, mamy nadzieję, że prezydent Trump zachowałby się lepiej, niż na osławionej konferencji prasowej z Putinem w Helsinkach. Ale, szczególnie w moim regionie, chyba nikt nie ma pewności. Skąd zatem taka reakcja francuskiego prezydenta i to akurat teraz? - Macron cały czas usiłuje zaistnieć w polityce światowej. Jego stanowisko w sprawie NATO odbieram jako część ponownego otwarcia się na Rosję. Stara się w ten sposób kokietować Putina - mówi Interii prof. Kamiński. I tutaj być może należy szukać innych wytłumaczeń dla tego wystąpienia francuskiego prezydenta. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że kryje się za tym drugie dno. A mówiąc jeszcze dokładniej - pewnie niejedno. Aby spróbować zrozumieć motywacje Macrona, konieczne jest szersze spojrzenie. Tym bardziej, że z perspektywy czasu wiadomo już trochę więcej. Trzy traumatyczne wydarzenia na linii Paryż - Waszyngton Wiele wskazuje bowiem na to, że u podstaw takiego ruchu Macrona stoi nie tylko chęć wybicia się na pierwszy plan, ale również skomplikowane relacje francusko-amerykańskie w ostatnich latach. Także sięgające dalej niż władza obecnych prezydentów, choć związane bezpośrednio z największym dramatem mijającej dekady, czyli wojną w Syrii i współpracą na linii Paryż - Waszyngton. A raczej jej brakiem w kluczowych momentach. Były co najmniej trzy konkretne wydarzenia, które na tej współpracy położyły się długim cieniem. Pierwszy jeszcze za prezydentury Baracka Obamy, który obiecywał twardą reakcję, jeśli reżim syryjski przekroczy "czerwoną linię", czyli użyje broni chemicznej. Francuskie samoloty bojowe były już gotowe do startu, gdy okazało się, że Obama zrezygnował z interwencji, a Paryż nie był w stanie sam poprowadzić operacji. Do drugiego ostrego spięcia doszło w grudniu ubiegłego roku. Donald Trump ogłosił wówczas na Twitterze, że 2000 żołnierzy amerykańskich ma zostać wycofanych z Syrie, bo "pokonaliśmy Państwo Islamskie" - jak pisał. Władze Francji i Wlk. Brytanii, które miały też swoje wojska w Syrii, nie zostały o tym poinformowane. Jak pisze Sylvie Kauffmann w swoim felietonie na łamach "Le Monde", francuska minister obrony wpadła w szał, przypominając amerykańskiej administracji, jakie powinny być reguły gry: "Jeśli weszliśmy tam razem, to wychodzimy też razem". Ostatecznie, Amerykanie zostawili jeszcze kilkuset żołnierzy. Czara goryczy przelała się jednak w październiku, kiedy Trump ostatecznie wycofał wojska, dając de facto Turcji pole do działania i przyzwalając na atak na Kurdów, którzy do niedawna byli kluczowymi sojusznikami w walce z dżihadystami. Francja znowu nie mogła się temu przeciwstawić. Dlaczego te trzy zdarzenia są tak istotne dla Macrona? Sam mówi o tym w wywiadzie dla "The Economist". W 2013 roku nastąpił - według niego - "pierwszy rozłam w bloku zachodnim", a to co się dopełniło w ubiegłym miesiącu było "dramatyczne" dla NATO. Ze względu na Turcję, która przecież jest członkiem paktu i ze względu na Stany Zjednoczone, które mają być "ostatnim gwarantem bezpieczeństwa". Francuski prezydent wyciągnął z tego wniosek, że tak naprawdę każdy w NATO robi, co chce. Jest jeszcze drugi element, który mógł wpłynąć na ostrą reakcję Macrona akurat teraz. Podczas gdy - jak wskazuje Kauffmann - władze unijne, tak samo jak Berlin, łudzą się, że Trump szybko odejdzie z Białego Domu, a Waszyngton znowu roztoczy na Europą parasol ochronny, gospodarz Pałacu Elizejskiego już pozbył się złudzeń i życzyłby sobie wzmocnienia Europy. Szczególnie w sytuacji, gdy na horyzoncie rysuje się nowy układ sił z centralnym starciem między USA i Chinami i gdy administracja Trumpa widzi w Europie jedynie partnera handlowego. Na początku grudnia jest zaplanowany kolejny szczyt NATO - po słowach Macrona z pewnością bardziej burzliwy, niż się zapowiadało. Tu prezydent pewnie osiągnął cel, bo trudno będzie przejść teraz do porządku dziennego. "Na Francję nie ma teraz co liczyć" Ale pojawia się inny problem. Nawet jeśli Francuz włożył kij w mrowisko i chce zacząć prawdziwą debatę na temat NATO, to sam tego nie zrobi. A działając w taki sposób, indywidualnie, sojuszników nie zyskuje. Tym bardziej, że jego zbliżenie do Rosji Putina też jest odbierane krytycznie. A nawet bardzo. W efekcie słowa o "śmierci mózgowej" są interpretowane odwrotnie do zamierzeń, także w kontekście europejskiej solidarności i słynnego artykułu 5. Prof. Kamiński: - Zaufanie do Francji jest teraz mocno dyskusyjne, a mówiąc jeszcze mocniej - nie ma co na nią liczyć - mówi i dodaje: - Dyskusję wywołuje się w inny sposób. Remigiusz Półtorak