Umowa o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej musi być zatwierdzona przez Radę UE (ministrów krajów Unii) oraz Parlament Europejski. Dlatego europosłowie już w ubiegłą środę przyjęli rezolucję ze swymi warunkami co do Brexitu, który powinien być sfinalizowany do marca 2019 r. - Będziemy gotowi wetować tę umowę - ostrzegał Włoch Gianni Pittella, szef centrolewicowej frakcji "socjalistów". Równie stanowczy był Niemiec Manfred Weber, kierujący największym, centroprawicowym klubem chadeków. - Wlk. Brytania musi przygotować się na twardą pozycję negocjacyjną Unii - uprzedzał. Szereg kwestii rozwodowych Rezolucja (516 głosów "za", 133 przeciw) zasadniczo jest zgodna z projektem brexitowych wytycznych przygotowanych przez Donalda Tuska, które mają być zaakceptowane 29 kwietnia przez szczyt UE (bez udziału Brytyjczyków). Pośrednio z nich wynika, że najcięższe negocjacyjne boje będą stoczone tej jesieni. UE chce bowiem już w pierwszej fazie rokowań (przed rozmowami o pobrexitowych relacjach UE-Wlk. Brytania) uregulować kwestie rozwodowe. To głównie prawa ok. 3 mln obywateli UE na Wyspach i ok. 1 mln Brytyjczyków w 27 krajach Unii, zobowiązania finansowe Londynu wobec UE oraz kontrole graniczne (czy raczej sposób ich uniknięcia) między Irlandią oraz Irlandią Płn. W Wielkiej Brytanii mieszka około 900 tys. obywateli Polski, a Warszawa jest głównym beneficjentem budżetu UE, który wskutek Brexitu będzie narażony na wyrwę około 10 mld euro rocznie. - Jedyny sposób na łagodzenie skutków Brexitu to jedność pozostałych 27 krajów Unii. Jeśli Londynowi uda się wyłuskiwać poszczególne kraje Unii do dwustronnych rokowań, będziemy przegrywać - wyjaśnia wysoki urzędnik UE. Przekonuje, że "kraje UE dotąd wykazują wręcz niespodziewane zdyscyplinowanie". Marcowa wizyta prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego u premier Theresy May nie jest traktowana w Brukseli jako łamanie jedności. - Nie chodzi przecież o zupełne zamrożenie wszelkich stosunków dwustronnych z Londynem - mówi jeden z zachodnich dyplomatów w Brukseli. Brytyjski dług Komisja Europejska szacuje, że Brytyjczycy w momencie Brexitu będą winni Unii ok. 60 mld euro, bo m.in. zgodzili się w 2013 r. na budżet UE na okres 2014-2020 (z ostatnimi płatnościami do 2023 r.). Nigel Farage z partii UKIP przyrównywał to w europarlamencie do mafijnego okupu. Jednak ani rezolucja, ani projekt wytycznych Tuska nie wymieniają konkretnych kwot. To jasny sygnał, że wysokość brytyjskiego długu wobec UE, a zatem i skala budżetowych strat m.in. dla Polski jest otwarta na negocjacje. Eksperci brukselskiego ośrodka Bruegel wyliczają, że ten dług - w zależności od kryteriów przyjętych ostatecznie przez UE - może być skalkulowany na od 25,4 mld do 65 mld euro. To będzie zależeć także od siły negocjacyjnej młodszej części Unii. Gdyby Brytyjczycy zupełnie przestali płacić do budżetu UE już w 2019 r. (np. wskutek załamania się rozmów brexitowych), załatanie tej dziury wymagałoby albo znacznego podwyższenia rocznej składki przez pozostałe kraje UE (w tym o ok. 4 mld euro przez Niemcy) albo doraźnych cięć zaplanowanych już wcześniej wydatków z unijnych funduszy m.in. w Polsce. Polskie straty budżetowe z nieuporządkowanego Brexitu mogłyby wtedy wynieść, wedle bardzo wstępnych rachunków, nawet około 1 mld euro. Zachowanie praw Polaków na Wyspach po Brexicie wymaga żmudnych rozmów o technikaliach - m.in. czy będą mogli pobierać zasiłki na swe dzieci w Polsce, czy obecne prawa rozciągną się na ich przyszłych małżonków, ile będą płacić ich dzieci za studia w Wlk. Brytanii. Unia, mimo brytyjskich zaprzeczeń, obawia się, że Londyn zechce wykorzystywać swą pozycję w NATO (w tym obecność brytyjskich żołnierzy w Polsce), by rozmiękczać młodsze kraje Unii w rokowaniach o przyszłej umowie handlowej UE-Wlk. Brytania. Tomasz Bielecki, Bruksela