Jako prezydent 44-letni Saakaszwili może panować jeszcze najwyżej pół roku, kiedy kończy się jego druga i ostatnia kadencja. Konstytucja nie zakazuje jednak, by panował dalej jako premier. Dotąd władza w Gruzji należała do prezydenta. Przyjęte w 2010 r. poprawki do konstytucji przemienią od przyszłego roku Gruzję z republiki prezydenckiej w republikę parlamentarną. Stawką poniedziałkowych wyborów jest więc nie tylko stanowisko premiera, ale rzeczywista władza w Gruzji na najbliższe lata. Saakaszwili, wyniesiony do władzy jesienią 2003 r. w wyniku ulicznej rewolucji, wygrywał dotąd wszystkie wybory bez trudu. W poniedziałek po raz pierwszy będzie musiał naprawdę bronić władzy, którą spróbuje mu odebrać najbogatszy człowiek w Gruzji, 56-letni Bidzina Iwaniszwili. Od tego, czyja partia wygra w poniedziałek wybory, zależeć będzie kto zostanie nowym władcą Gruzji, gdy Saakaszwili złoży urząd prezydenta. Obaj rywale wydają się niewiele różnić. Obaj odwołują się do wolnorynkowego kapitalizmu i konserwatyzmu w obyczajowości, zabiegają o względy gruzińskiej prawosławnej Cerkwi i prześcigają w populizmie. Obaj wiążą przyszłość Gruzji z Zachodem. Bez względu na to, który z nich będzie rządził Gruzją, jej polityka raczej się nie zmieni. Bez względu jednak także na to, kto będzie rządził Gruzją, coraz niżej spadać będzie ona na liście geopolitycznych priorytetów Zachodu. Ze wszystkich państw wyrosłych na obszarze byłego ZSRR żadne nie prowadziło tak prozachodniej polityki, jak Gruzja pod rządami Saakaszwilego. Otrzymawszy wsparcie Zachodu, a głównie USA, podczas "rewolucji róż", Saakaszwili postawił wszystko na Amerykanów. Na początku swojej prezydentury lekceważył Europę łącznie z Polską (stosunek do Polski zmienił Saakaszwili dopiero, gdy dostrzegł w Warszawie sojuszniczkę i pośredniczkę w staraniach o względy USA), uznając, że przyjaźń z Białym Domem załatwi Gruzji wszystko, z przystąpieniem do NATO włącznie. Na początku lat dwutysięcznych USA widziały w "kolorowych rewolucjach" w b. ZSRR szansę na wyrwanie tych krajów z rosyjskiej strefy wpływów, a młody gruziński przywódca stał się oczkiem w głowie neokonserwatystów z ekipy George'a Busha, marzących o nowym, międzynarodowym porządku międzynarodowym, zapewniającym dominację Zachodu i Ameryki. Im bliższa stawała się przyjaźń Gruzji z Ameryką, tym nienawistniej spoglądał na przywódcę z Tbilisi Kreml, oskarżający neokonserwatystów z Białego Domu o ekspansjonizm. Zabiegając o akces do wspólnot euroatlantyckich i ochronę przed Rosją, Saakaszwili popierał wszystkie międzynarodowe inicjatywy Zachodu - pod koniec irackiej wojny gruziński kontyngent ustępował liczebnością jedynie amerykańskiemu i brytyjskiemu, a w Afganistanie Gruzini do dziś utrzymują ponad 1,5 tys. żołnierzy. Zachód nie przyjął jednak Gruzji do NATO, ani nie uchronił przed Rosją. Amerykanie, rozczarowani "kolorowymi rewolucjami", byli bez reszty zajęci wojnami w Iraku i Afganistanie, a Europa Zachodnia, zawsze bardziej niż Waszyngton licząca się z interesami Rosji, nigdy nie podzielała amerykańskiego zachwytu dla Saakaszwilego. Latem 2008 r. graniczny spór zbuntowanej gruzińskiej prowincji Południowa Osetia zakończył się rosyjskim najazdem i wojenną klęską Gruzinów. Saakaszwili utrzymał władzę, ale jego gwiazda na Zachodzie zaczęła gasnąć. Europa Zachodnia uznała go za awanturnika, który swoją pychą doprowadził do wojny z Rosją, naraził stosunki Zachodu z Kremlem. Zmiana ekipy rządzącej w Waszyngtonie oznaczała zaś dla Saakaszwilego utratę najważniejszego sojusznika. Barack Obama, nowy gospodarz Białego Domu, natychmiast ogłosił, że jego priorytetem nie będzie Gruzja, lecz "ułożenie od nowa" stosunków z Rosją. Saakaszwili wybierze rozwiązanie Putina? Podczas wiosennej wizyty w Tbilisi szefowa dyplomacji USA Hilary Clinton dała jasno do zrozumienia Saakaszwilemu, że w Waszyngtonie będzie bardzo źle widziane, jeśli po upływie prezydenckich kadencji pozostanie u władzy jako premier. Gruzin żartobliwie odparł, że życzenia sojuszników są dla niego rozkazem, ale będzie się musiał ugiąć przed wolą gruzińskiego ludu. Wygrana Saakaszwilego w poniedziałkowych wyborach, szczególnie jeśli zostanie oprotestowana przez opozycję, a w Tbilisi dojdzie do rozruchów, tylko popsuje jeszcze notowania Gruzina na Zachodzie, który wobec kłopotów na Bliskim Wschodzie i światowego kryzysu gospodarczego coraz mniej zajmuje się światem i coraz bardziej liczy się z interesami Rosji. Choć Iwaniszwili opowiada się za przymierzem Gruzji z Zachodem, jego wygrana oznaczać będzie jednak nie zacieśnienie, lecz poluzowanie tego sojuszu i zbliżenie z Rosją. Bogacz zrobił majątek w Rosji i zwolennicy Saakaszwilego przekonują, że sięgając po władzę w Tbilisi, zamierza spłacić Kremlowi dług wdzięczności. Iwaniszwili nie ukrywa, że uważa poprawę stosunków z Rosją za konieczność, także dla gruzińskiej gospodarki, skazanej na wielką sąsiadkę. Kreml od dawna głosi zaś, że gotów jest układać stosunki z Gruzją, jeśli tylko w Tbilisi od władzy zostanie odsunięty Saakaszwili. Wojciech Jagielski