W sobotę 22 czerwca przed północą kilkunastu terrorystów ubranych w uniformy jednostki granicznej zaatakowało bazę (4200 m) pod Nangą Parbat. Napastnicy dokonali egzekucji 11 osób będących w namiotach. Jedna zdołała uciec, trzech Pakistańczyków oszczędzono. Wcześniej do góry wyruszyło 40 alpinistów, w tym także siedmioro Polaków z trzech wypraw. Oprócz wspomnianej dwójki, byli to: Lech i Wojciech Flaczyńscy z Grudziądza, Włodzimierz Kierus w Warszawy, Bogusław Magrel z Katowic i Adam Stadnik z Ząbkowic Śląskich. Przebieg dramatycznych wydarzeń zrelacjonował dla PAP 44-letni Teler. "Po godzinie 21 popatrzyłem z góry na pięknie oświetloną bazę, zrobiłem zdjęcia i poszedłem, tak jak inni, spać. Po pokonaniu trudnej ściany byliśmy na wysokości 6100 m, w obozie II. W miejscu nazwanym przez Polaków Orle Gniazdo rozbito kilkanaście namiotów. Rano około szóstej zbudził nas tumult. Talibu, talibu - to słowo padało najczęściej. Nastąpił atak, doszło do mordu - usłyszałem. Chyba żartują sobie - pomyślałem. Jakiego mordu? Gdzie? - pytałem. Spojrzałem na bazę. Wszystkie namioty stały, żadnego śladu jakiejś rozróby. Dzwonimy z naszych telefonów satelitarnych. Żaden numer nie odpowiada. Rodzi się niepokój. Nikt się na dole nie rusza. Najgorsza była cisza. Staramy się dowiedzieć, co się stało. Drogą poprzez Nepal nawiązuję połączenie z wieloletnim przyjacielem Polaków, Pakistańczykiem Nazirem Sabirem, zdobywcą pięciu ośmiotysięczników (Everest, K2, Broad Peak, Gaszerbrum I i II). On z kolei skontaktował się z armią swego kraju. O 8.30 wylądował helikopter na łące przy bazie. Około 10 dostaliśmy potwierdzenie tragicznych wydarzeń, a także zapewnienie, że na dole jest bezpiecznie. Koniec wyprawy. Ewakuacja. W jednym zejściu musieliśmy zabrać wartościowy sprzęt, który wynosiliśmy do góry w trzech etapach. Wszystkiego nie daliśmy rady, a i tak schodziliśmy objuczeni jak wielbłądy. Na miejscu dowiedzieliśmy się o szczegółach tragicznej nocy. Baza musiała być wcześniej pod obserwacją. Napastnicy mieli świetną orientację, w których namiotach są ludzie, a które są puste. Na przykład mój nie był ruszony, mimo że miałem tam wartościowe rzeczy. Jedynie zerwana została polska flaga, natomiast pakistańska sprofanowana. Nie był to więc napad rabunkowy, bo nic nie zabrano, jedynie pieniądze i dokumenty niektórych ofiar. Bazę zaatakowało około godziny 22 kilkunastu terrorystów. Wyciągnęli ludzi z namiotów, związali im ręce, a potem kałasznikowem dokonali egzekucji. Zastrzelili Litwina Ernesta Marksaitisa z naszej wyprawy oraz członków innych ekspedycji: dwóch Słowaków, trzech Ukraińców, trzech Chińczyków oraz Nepalczyka i co ciekawe Pakistańczyka, który próbował chyba uciekać, gdyż dostał kulę w plecy. Więcej szczęścia miał jeden z czterech Chińczyków, służący w policji. Przydało się mu pewnie szkolenie jakie przeszedł na wypadek ataku napastnika. Gdy przyłożono mu do skroni pistolet, zdołał go wytrącić, uderzyć zaskoczonego terrorystę i zbiec. W ciemnościach nikt nie próbował jego gonić. Śmierć ominęła także czterech nepalskich Szerpów, którzy wspomagali wyprawy. Schodzili z góry do bazy. Byli już niedaleko, może z 500 metrów, gdy usłyszeli strzały. Złe samopoczucie dwóch alpinistów sprawiło, że pozostali w bazie i stracili życie, tak jak ich dwóch kolegów. Nasz Litwin miał problemy z żołądkiem. Jeden z najwybitniejszych słowackich himalaistów, szef służby górskiej Peter Sperka dostał obrzęku płuc. Jego rodak Anton Dobes przy pomocy Ukraińca sprowadzili go z obozu do bazy. Czy kilkunastu terrorystów mogło zabić wszystkich uczestników wypraw na Nangę Parbat, zwaną "Diabelską górą", gdyby przebywali w bazie? Byłoby im chyba trudno, chociaż kto wie. Oni mieli broń, my czekany. Ale z pewnością mogliśmy zginąć. Wróciliśmy szczęśliwie do kraju i z tego miejsca chciałem bardzo serdecznie podziękować pracownikom polskiej ambasady w Islamabadzie, a zwłaszcza konsulowi Wiesławowi Kucharkowi. Załatwiano nam na telefon wszystko, co było potrzeba. Takiej współpracy życzę każdemu, kto się znajdzie w trudnej sytuacji. Trzeba też powiedzieć o profesjonalizmie pakistańskich służb, które prowadzą śledztwo. Pobierali próbki ziemi, wyszukiwali łusek po pociskach, wykonywali różne ekspertyzy. Po ataku bardzo szybko zamknięto teren. Do bazy na 4100-4200 m prowadzi tylko wąska ścieżka, na szerokość osła, od wysokości 2500 m. Dojście zajmuje dwa dni. Media, zwłaszcza telewizja, prosiły o pomoc w odszukaniu terrorystów. Zatrzymano do przesłuchania 45 osób. Gdy wylatywaliśmy mówiono, że podobno ujęto dwóch napastników. Morderczego ataku na alpinistów w bazie nigdy i nigdzie nie było. Owszem, zdarzały się przypadki przemocy tu i tam, ale można rzec kulturalnej, kiedy trzeba było uiścić haracz za dawanym z uśmiechem pokwitowaniem, by inni już nie żądali. To, co wydarzyło się pod Nangą Parbat, jest chyba ostrzeżeniem, że musimy do naszych kalkulacji włączyć także terroryzm. Najbardziej niepokoi to, że napadu dokonano w regionie uchodzącym za bardzo spokojny i bezpieczny. To jest zupełnie nowe zjawisko. Idąc w góry bierzemy pod uwagę pogodę, sprzęt, warunki jakie możemy napotkać i... stopień ryzyka. W karierze alpinisty kilka razy otarłem się o śmierć, bo na przykład nie jesteśmy w stanie przewidzieć kiedy i gdzie dopadnie nas lawina" - powiedział Teler, absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Urodzony w Legnicy, a wychowany w Głogowie, od 1993 roku mieszka w Częstochowie. Jego żona Marta twierdzi, że mąż mieszka albo w Kirgizji, albo w Pakistanie. "Trudno nie przyznać jej racji. W ciągu ośmiu ostatnich lat byłem uczestnikiem 16 wypraw w wysokie góry leżące na pakistańskim terytorium" - dodał. Czterokrotnie wspinał się na K2 (8611 m), biorąc udział m.in. w sezonie 2002/2003 w zimowej ekspedycji kierowanej przez Krzysztofa Wielickiego. 13 sierpnia 2006 roku w samotnym ataku był 250 m od szczytu. Zawrócił, aby ratować czterech Rosjan porwanych przez lawinę. Jednak na ich ślad nie natrafił. 20 lipca 2007 roku zdobył Broad Peak (8051 m), kilka razy wspiął się na wierzchołek Gaszerbruma II (8035 m). Jacek Teler to nie tylko alpinista, przewodnik górski. W latach 1989-2003 zakładał i prowadził w kraju schroniska dla bezdomnych. 31-letnia Aleksandra Dzik urodziła się w Siemianowicach, wychowała w Katowicach, a od sześciu lat mieszka w Krakowie. Jest absolwentką psychologii i socjologii Uniwersytetu Śląskiego. Obecnie kończy studia doktoranckie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako pierwsza Polka zdobyła niebezpieczny Pik Pobiedy (7439 m), stanęła na wszystkich siedmiotysięcznikach b. ZSRR, uzyskując tytuł Śnieżnej Pantery. Teraz kierowała 19-osobową międzynarodową ekspedycją, w składzie której był Teler. Nanga Parbat jest jednym z najbardziej wymagających ośmiotysięczników. Świadczy o tym liczba dotychczasowych zdobywców, nieznacznie przekraczająca 300 osób. Pod względem wypadków śmiertelnych (ponad 60) szczyt zajmuje niechlubne, drugie miejsce, za K2 (8611 m). Naga Góra posiada największą wysokość względną na świecie - około 7000 m. 3 lipca przypada 60. rocznica zdobycia Nangi Parbat zwanej "Diabelską górą", a także "Pożeraczem ludzi". Pierwszego wejścia dokonał Austriak Herman Buhl.