- Warunki przetrzymywania w porcie Aszdod, gdzie przewieziono 500 osób, były nędzne - powiedział na konferencji prasowej w Atenach Michalis Grigoropulos, który był na pokładzie statku "Elefteri Mesogeio" - Siedzieliśmy na ziemi. Policjanci filmowali nas i grozili nam bronią. Kazali mi podpisać dokumenty, chociaż nie wiedziałem, jaka jest ich treść, ponieważ nie przysługiwało mi prawo do tłumacza czy adwokata. Nie mogłem się również skontaktować z rodziną - skarżył się Grigoropulos. Dodał, że propalestyńscy działacze "nic nie jedli ani nie pili podczas zatrzymania". Poddano ich również kilkunastu kontrolom osobistym. Inny członek załogi statku "Elefteri Mesogeio" Aris Papadokostopulos powiedział, że "dwóch zatrzymanych Greków zostało pobitych, ponieważ odmówili złożenia odcisków palców". Grigoropulos nazwał izraelski abordaż "piractwem, aktem terrorystycznym na wodach międzynarodowych". Z jego relacji wynika, że po wtargnięciu na pokład "Elefteri Mesogeio" izraelscy żołnierze "rozpylili gaz łzawiący, strzelali kauczukowymi kulami. Dwóch działaczy ranili w nogi. Komandosi potraktowali niektórych pasażerów elektrowstrząsami". Dwaj inni działacze greccy, którzy znajdowali się na pokładzie drugiego greckiego statku "Sfendoni", przyznali, że podczas zatrzymania żołnierze zachowywali się "brutalnie". We wtorek do Grecji wróciło sześciu propalestyńskich działaczy, którzy znajdowali się na pokładach statków Flotylli Wolności. Pozostałych 31 aktywistów z Grecji nadal przebywało w Izraelu. Konwój chciał złamać obowiązującą od 2007 roku izraelską blokadę Strefy Gazy, gdzie rządzi radykalne ugrupowanie Hamas. Według izraelskiej armii podczas abordażu zginęło dziewięć osób na tureckim statku "Mavi Marmara".