W trakcie dochodzenia stwierdzono, że jednostka, która dokonała abordażu statku flagowego flotylli, promu "Mavi Marmara" płynącego pod turecką banderą, "była niedostatecznie przygotowana" do akcji; nie otrzymała od wywiadu informacji, że będzie miała do czynienia z "masową ofensywą". Tak oficerowie prowadzący śledztwo określili opór, jaki Turcy stawili za pomocą różnych narzędzi znajdujących się na pokładzie komandosom izraelskim dokonującym desantu ze śmigłowców. W toku śledztwa byli przesłuchiwani żołnierze, którzy uczestniczyli w ataku na "Mavi Marmara". Pytano ich, dlaczego nie mieli informacji, że pasażerowie promu "przygotowali atak na nich". Konkluzja śledztwa, jak podały izraelskie media, brzmiała następująco: abordażu należało dokonać dopiero po obezwładnieniu napastników znajdujących się na pokładzie statku za pomocą armatek wodnych i granatów dymnych. "Główny problem polegał na tym, że nie wiedzieliśmy, iż będziemy musieli przeciwstawić się dziesiątkom agitatorów" - oświadczył wysoki rangą dowódca izraelski, na którego powołuje się w niedzielnym wydaniu dziennik "Haarec". W trakcie abordażu z 31 maja izraelscy komandosi zabili dziewięciu tureckich pasażerów promu. Obecnie specjalna komisja powołana przez izraelski Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości analizuje legalność blokady Strefy Gazy i ataku na flotyllę z pomocą humanitarną z punktu widzenia prawa.