- Izrael schodzi z drogi demokratycznej i dla wszystkich jest to już ewidentne - przyznaje w rozmowie z Interią Mateusz Piotrowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). - Stany Zjednoczone nie mają jednak realnych narzędzi, żeby złamać rząd Netanjahu i zmusić go do ustępstw - dodaje analityk ds. amerykańskiej polityki, pytany o przegłosowaną w tym tygodniu ustawę, która podporządkowuje izraelski Sąd Najwyższy politykom. - Amerykanie nie mają alternatywy i Izrael to wykorzystuje, żeby robić swoje. Amerykanie są skazani na Izrael, więc jest to wyłącznie kwestia mniej bądź bardziej ciepłego wsparcia ze strony Waszyngtonu - ocenia obecną sytuację prof. Bohdan Szklarski. - Natomiast dla premiera Netanjahu wewnętrzne ryzyko polityczne nieprzyjęcia tej ustawy jest o wiele poważniejsze niż ryzyko zewnętrzne związane z tym, że Amerykanom coś się nie spodoba - podkreśla amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego. "Polska" ustawa sądowa Wszystko z powodu reformy ograniczającej kompetencje Sądu Najwyższego, którą izraelski rząd w bólach i mimo burzliwych protestów społecznych krok po kroku wprowadza od początku tego roku. 24 lipca Kneset przegłosował jej kluczową z punktu widzenia obozu władzy część, a więc ustawę dotyczącą tzw. zasady racjonalności. Dzięki niej Sąd Najwyższy mógł uchylać te decyzje parlamentu, które w ocenie sędziów kładły zbyt duży nacisk na interes polityczny, bez stosownego uwzględnienia interesu publicznego. Chociaż od 1992 roku Sąd Najwyższy użył swoich kompetencji zaledwie 22 razy przy ponad 4 tys. uchwalonych ustaw, religijno-nacjonalistyczna koalicja rządząca zmiany w wymiarze sprawiedliwości argumentowała i argumentuje "dyktaturą sędziów" chęcią wzmocnienia demokracji, a także przywrócenia realnego trójpodziału władzy. Z powodu bardzo podobnej argumentacji, wielu polskich i zagranicznych komentatorów nazwało pakiet reform przygotowanych przez izraelski rząd jako wzorowany na zmianach wprowadzonych w Polsce w latach 2015-23, przez które Polska do dzisiaj pozostaje w poważnym sporze prawnym z Komisją Europejską i nadal nie otrzymała ani funduszy z Krajowego Planu Odbudowy, ani z unijnej polityki spójności. Zmiany w izraelskim sądownictwie obejmują nie tylko zniesienie tzw. zasady racjonalności. Wśród reform, które już w styczniu zapowiedział minister sprawiedliwości Jariw Lewin, znalazły się także zmiana procedury wyboru sędziów (decydujący głos przy ich wyborze zyskaliby politycy), ograniczenie możliwości Sądu Najwyższego do odrzucenia przyjętych przez Kneset ustaw ze względu na ich niezgodność z "ustawami podstawowymi" (to zręby nigdy nieprzyjętej izraelskiej konstytucji) przy jednoczesnym zapewnienie Knesetowi możliwości unieważniania sprzeciwu sędziów, a także zmiana zasad wyboru doradców prawnych w ministerstwach i organach parlamentarnych (zawodowych urzędników państwowych zastąpiliby polityczni nominaci). W Izraelu wrze Zakusy obozu rządzącego na wzięcie pod but izraelskiego wymiaru sprawiedliwości wywołały trwające już od pół roku antyrządowe protesty i demonstracje. Społeczeństwo obawia się, że wprowadzenie w życie proponowanych przez władzę zmian będzie oznaczać koniec izraelskiej demokracji i Izraela takiego, jaki znamy. Premier Netanjahu jest natomiast oskarżany o to, że forsuje zmiany w prawie, żeby utrącić toczącą się przeciwko niemu sprawę o korupcję. Protestują jednak nie tylko wyborcy. Prace nad "reformą" sądownictwa próbowała opóźnić również opozycja, która do przyjętej 24 lipca ustawy zgłosiła 140 poprawek. Na znak protestu politycy opozycji nie wzięli też udziału w głosowaniu nad budzącym gigantyczne emocje dokumentem. Przeciwko zmianom w prawie protestowali także szefowie służb specjalnych i czołowi dowódcy izraelskiej armii. 10 tys. rezerwistów zagroziło z kolei, że jeśli ustawa zostanie przegłosowana, to nie stawią się do ochotniczej służby. Nie bez powodu komentatorzy i analitycy mówią o najpoważniejszym kryzysie państwowym w historii Izraela. Na przyjęcie budzącej powszechne obawy ustawy zareagowały też największe światowe banki inwestycyjne, które obniżyły ocenę dla izraelskiej gospodarki. Paradoks sytuacji polega na tym, że największym zwolennikiem radykalnych zmian w izraelskim sądownictwie wcale nie jest premier Netanjahu. Popularny "Bibi" jest zakładnikiem swoich ultraprawicowych koalicjantów z tzw. obozu narodowego. W forsowaniu "reformy" wymiaru sprawiedliwości prym wiodą minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gvir, minister finansów Bezalel Smotricz oraz minister sprawiedliwości Jariw Lewin. Żaden z nich nie chciał słyszeć o złagodzeniu zapisów ustawy. Netanjahu musiał im ustąpić w obawie o to, że składająca się z aż sześciu partii prawicowa koalicja rozleci się jak domek z kart. Biden pod ścianą, Netanjahu triumfuje Kierunek zmian wyznaczony przez koalicję rządzącą mocno nie przypadł do gustu najbliższym sojusznikom Izraela, na czele ze Stanami Zjednoczonymi. - Jako wieloletni przyjaciel Izraela prezydent Biden publicznie i prywatnie wyrażał pogląd, że gruntowne zmiany w demokracji, jeśli mają przetrwać, muszą mieć możliwie jak najszersze poparcie społeczne - oświadczyła Karine Jean-Pierre, rzeczniczka prasowa Białego Domu. - To bardzo niefortunne, że dzisiejsze głosowanie przeprowadzono z najmniejszą możliwą większością - dodała, odnosząc się do świeżo uchwalonego prawa. Przegłosowanie kluczowej części izraelskiej "reformy" sądownictwa to bolesna dyplomatyczna porażka administracji prezydenta Bidena, która od miesięcy zakulisowo starała się wpłynąć na gabinet premiera Netanjahu. Bezskutecznie. - Wszystkie ich zabiegi spełzły na niczym, bo mają bardzo ograniczone narzędzia wpływu na rząd Izraela i ta sytuacja dobitnie to pokazuje. Premier Netanjahu doskonale wie, że Amerykanie nie porzucą Izraela jako kluczowego sojusznika, nie przerzucą swoich interesów w regionie na Arabię Saudyjską, Palestynę czy tym bardziej Iran - tłumaczy przyczyny porażki amerykanista prof. Bohdan Szklarski. Mateusz Piotrowski, analityk ds. amerykańskiej polityki w PISM, zauważa, że Waszyngton nie chciał w naciskach na Tel Awiw przekroczyć cienkiej, czerwonej linii, za którą straciłby szanse na dialog nie tylko z obecnym rządem, ale również z ewentualnymi następnymi konserwatywnymi gabinetami. Nasz rozmówca podkreśla też, że w tej relacji wyjątkowo to Amerykanie są stroną słabszą i pozostającą bez alternatyw. - Izrael to jeden z najważniejszych sojuszników Ameryki - jeśli nie w kontekście globalnym, to z całą pewnością w kontekście regionalnym. Izrael ma olbrzymie znaczenie dla Stanów Zjednoczonych, jeśli chodzi o amerykańską politykę na Bliskim Wschodzie - zauważa Piotrowski. I dodaje: - Prezydent Biden jest dzisiaj pod ścianą. Mając na uwadze to, jak popsuły się relacje Stanów Zjednoczonych z Arabią Saudyjską, Amerykanie nie mogą sobie pozwolić na ostrzejszą grę z gabinetem Netanjahu. Szef izraelskiego rządu doskonale zdaje sobie sprawę z przewagi negocjacyjnej, jaką ma w relacji z Amerykanami. I korzysta z tego do realizacji swoich politycznych celów na arenie krajowej. Zwłaszcza, że poza ostrzejszą retoryką Amerykanie nie podjęli żadnych zdecydowanych kroków - wsparcie militarne jest kontynuowane, relacje dwustronne również, kontrakty gospodarcze pozostają w mocy. - Ameryka nie ma alternatywy, a Izrael korzysta z tego, ile może - ocenia Mateusz Piotrowski z PISM. Prof. Bohdan Szklarski dodaje: - Sam Netanjahu może powiedzieć Amerykanom: nie przyciskajcie mnie zbyt mocno do muru, bo mój rząd upadnie, a wtedy do głosu dojdą prawdziwi ultraprawicowi radykałowie, których teraz staram się jakoś ograniczać.