Eksplozja miała miejsce niedaleko głównego dworca autobusowego w tym mieście. Rannych zostało 39 osób. Policja mówi o "ataku terrorystycznym" - co jest terminem używanym w odniesieniu do ataków palestyńskich. Władze mówią, że był to pierwszy duży zamach bombowy w Jerozolimie od siedmiu lat. Minister bezpieczeństwa wewnętrznego Icchak Aharonowicz powiedział izraelskiej telewizji Kanał Drugi, że wybuchł ładunek o masie od jednego do dwóch kilogramów, znajdujący się w pozostawionej na chodniku niewielkiej walizce, wypełnionej szrapnelami. Na miejsce zamachu przybyły dziesiątki karetek pogotowia. Eksplozja powybijała szyby w autobusie, na chodniku widać było plamy krwi. W następstwie zamachu premier Izraela Benjamin Netanjahu odłożył swój wyjazd do Moskwy. Miał tam odbyć rozmowy z przywódcami rosyjskimi i powrócić do kraju w czwartek. Służby bezpieczeństwa informują, że nie ma na razie podejrzanych o dokonanie zamachu. Odpowiedzialności nie wzięła na siebie radykalna organizacja Islamski Dżhad, która jednak powitała zamach z wielkim zadowoleniem, uznając go za "naturalną odpowiedź na zbrodnie wroga". Rzecznik Islamskiego Dżihadu Abu Ahmed powiedział, że zamach jest "wyraźnym i mocnym sygnałem dla Izraela, że jego zbrodnie nie zdołają złamać oporu" palestyńskiego.