Zdaniem organizatorów protestu premier Benjamin Netanjahu i jego rząd nie wywiązują się z umowy społecznej, w ramach której państwo izraelskie zapewnia ochronę swoim obywatelom. "Służymy w wojsku, płacimy podatki, pracujemy jako wolontariusze. (...) Ale rząd nie respektuje swego zobowiązania" - zaznaczył przywódca stowarzyszeń studenckich Icek Szmuli, cytowany przez dziennik "Haarec". Demonstranci domagali się powszechnego obowiązku służby wojskowej, który objąłby także ortodoksyjnych Żydów. Obecnie zwolnieni z niej są właśnie oni oraz Palestyńczycy mieszkający w Izraelu. Protestowano także przeciw polityce gospodarczej rządu, m.in. podwyżce podatków i cięciu wydatków, która uderza przede wszystkim w izraelską klasę średnią. Ruch społecznego protestu w Izraelu narodził się w lipcu zeszłego roku. Na telawiwskim Bulwarze Rotszylda powstało wtedy miasteczko namiotowe, którego mieszkańcy regularnie organizowali uliczne protesty przeciw rosnącym kosztom utrzymania. Demonstracje sięgnęły apogeum we wrześniu, gdy na ulice izraelskich miast wyszło, jak się szacuje, ok. 400 tysięcy Izraelczyków.