69-letni Grimsson w noworocznym przemówieniu telewizyjnym właściwie pożegnał się już z rodakami, zapowiadając, że nie będzie startował w kolejnych wyborach. Trzy miesiące później zmienił zdanie, tłumacząc nagłą woltę postawą obywateli, którzy masowo apelowali do niego o zmianę decyzji. Listy z wyrazami poparcia dla urzędującego prezydenta wysłało ponad 30 tys. Islandczyków - blisko 10 procent wszystkich mieszkańców północnoeuropejskiej wyspy. - To znacząca część wyborców - powiedział Grimsson w ubiegłym tygodniu. Jak wyjaśnił, do ponownego ubiegania się o fotel prezydenta skłoniło go to, że w niedalekiej przeszłości może dojść do "ważnych politycznych wydarzeń grożących konfliktami lub nawet konfrontacją". Najnowsze sondaże dają politycznemu weteranowi, wybranemu po raz pierwszy w 1996 roku na najwyższy urząd w państwie, duże szanse na kolejną reelekcję. Grimsson cieszy się poparciem 45 proc. wyborców, na jego najpoważniejszą rywalkę, Arnorsdottir chce głosować 37,7 proc. Islandczyków. Wybrany na pierwszą kadencję jako przedstawiciel lewicy, Grimsson zmienił od tego czasu poglądy i występuje od lat jako "obrońca woli ludu" przeciwko polityce będącego od trzech lat przy władzy socjaldemokratycznego rządu Johanny Sigurdardottir. Nie kryje też swego negatywnego stosunku do forsowanego przez rząd wejścia do UE, co zbliża go do konserwatywnej opozycji oraz większości islandzkiego społeczeństwa. Apogeum popularności prezydenta przypadło na czas po krachu bankowym w 2008 roku, który doprowadził Islandię w związku z niewypłacalnością trzech największych banków na skraj bankructwa. Wbrew stanowisku rządu i parlamentu oraz międzynarodowym naciskom Grimsson sprzeciwił się wypłacie odszkodowań obcokrajowcom, którzy stracili oszczędności wskutek bankructwa banków. W zarządzonym przez niego w 2010 roku referendum ponad 93 proc. mieszkańców kraju wypowiedziało się przeciwkospłacie przez rząd ich kraju sumy 3,9 mld euro rządom Wielkiej Brytanii i Holandii, które razem wyłożyły taką sumę, aby wyrównać straty ok. 300 tys. klientów banku Icesave w ich krajach. "Zwolennicy Grimssona uznali go za bohatera" - pisze niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung". Depcząca Grimssonowi po piętach 37-letnia Arnorsdottir jest przeciwieństwem swego adwersarza - pisze agencja dpa, podkreślając brak politycznego doświadczania dziennikarki: "Z politycznego punktu widzenia jest jeszcze niezapisaną kartą". "Sueddeutsche Zeitung" określa jej poglądy jako lewicowe, zbliżone do socjaldemokratycznego rządu. Arnorsdottir jest w związku z reporterem telewizyjnym Svavarem Halldorssonem. Para ma troje dzieci, z których najmłodsze, urodzona 18 maja córeczka, jest karmione piersią, "często w przerwach między politycznymi wydarzeniami" - czytamy w "SZ". Poza tym troje dzieci wniósł do związku "w posagu" jej mąż. "Nieco pogmatwane" życie prywatne kandydatki wzbudza - jak twierdzą media - więcej sympatii wśród wyborców niż małżeństwo Grimssona, którego żoną jest angielską bizneswoman i multimilionerka Dorrit Moussaieff. Arnorsdottir mówi o sobie, że jest przedstawicielką "nowego pokolenia". W swoim programie zapowiada bliższe kontakty z obywatelami, działanie z otwartą przyłbicą i korzystanie z nowych mediów. Swoje zadanie upatruje przede wszystkim w odgrywaniu roli pośrednika między partiami i działaniu na rzecz narodowej zgody. "Nie będę prezydentem, który sam o wszystkim decyduje" - obiecuje, snując wizję siedziby prezydenta Bessastadir "wypełnionej wesołym gwarem dzieci". Fakt, że Arnorsdottir nie ma politycznego doświadczenia, jest atutem w oczach wielu obywateli Islandii, czujących się ofiarami krachu bankowego i nieufnych wobec polityków. "To mężczyźni nawarzyli piwa, które teraz wszyscy musimy wypić" - powiedziała dpa Kristinn Oskarsdottir z Reykjaviku, która chce głosować na Arnorsdottir. Przez pewien czas Arnorsdottir prowadziła w sondażach, obecnie pozycję lidera zajmuje ponownie urzędujący prezydent. Pozostała czwórka kandydatów nie liczy się w tej konkurencji. Islandzka ordynacja wyborcza przewiduje, że prezydentem zostaje kandydat, który uzyska największą liczbę głosów, bez konieczności dogrywki w drugiej rundzie.