Mursi, demokratycznie wybrany prezydent, został obalony przez wojsko, które poparło toczące się od jakiegoś czasu protesty przeciwko niemu. Mursiemu zarzucano m.in. islamizację instytucji państwowych i tendencje autorytarne. Armia w Egipcie tradycyjnie uznawana jest za strażnika świeckości państwa, dlatego mało kto był zaskoczony, gdy poparła protestujących. Przeciwnicy Mursiego twierdzą, że nie mógł on się powoływać na uzyskany w demokratycznych wyborach mandat, bowiem jego rządy w istocie były antydemokratyczne. Islamiści nie zamierzają pogodzić się z utratą pozycji. Odsunięte od władzy Bractwo Muzułmańskie wezwało swoich zwolenników do powstania. "Ukradli nam rewolucję czołgami" - twierdzą członkowie partii Partii Wolności i Sprawiedliwości, "siłowego ramienia" Bractwa. Bezpośrednim powodem wezwania była, jak twierdzą islamiści, "masakra", której mieli dokonać żołnierze na zwolennikach obalonego prezydenta, którzy modlili się pod kwaterą główną Gwardii Republikańskiej. Według oświadczenia państwowej agencji prasowej, islamiści ponieśli śmierć nie dlatego, że się modlili, a dlatego, że kwaterę szturmowali, ostrzeliwując wojsko z ostrej amunicji. Mówi się o 51 ofiarach. Agencja AFP cytuje profesora Hassana Nafaa w wydziału politologii Uniwersytetu w Kairze, który twierdzi, że Bractwo przyjęło bardzo niebezpieczną taktykę eskalacji napięcia. Uważa on, że kierownictwo bractwa to "ekstremiści", i wezwał bardziej umiarkowane skrzydło organizacji do wywarcia wpływu na kolegów. Po odsunięciu Mursiego w Egipcie trwają zamieszki, przez kraj przetaczają się pochody ismalistów. Ofiary strzelaniny pod koszarami to tylko część ogólnego rachunku zabitych. W sobotę 6 lipca zabito koptyjskiego duchownego i zabito policjanta. Islamscy przywódcy podkręcają sytuację. Hiszam Kassem, egipski annalityk polityczny, powiedział agencji AFP, że islamiści celowo wzmagają histerię w społeczeństwie. - Próbują odwrócić sytuacją nakręcając panikę, zmieniają proporcje w całej sytuacji - mówi Kassem. ZS