Na pamiątkę wydarzeń z 1813 roku, które miały miejsce w okolicach Namysłowa na Dolnym Śląsku, mieszkańcy miasta oraz Konsulat Irlandii z siedzibą w Poznaniu ufundowali tablicę pamiątkową powyższej treści. Niemal dwieście lat wstecz Polacy utracili monopol na hasło "za wolność waszą i naszą" i od tej pory muszą się nim dzielić z Irlandczykami. Stratę można jednak przeżyć. Żołnierze Legionu Irlandzkiego Wielkiej Armii Cesarza Napoleona I sprali bowiem wówczas i to, co chwalebne, bez miłosierdzia naszych odwiecznych "przyjaciół inaczej", Niemców i Rosjan. W dodatku obie te nacje za jednym zamachem. Utworzenie koniczynowej jednostki w ramach armii francuskiej miało miejsce w 1803 roku. Składała się m.in. z uciekinierów z rozbitego przez Brytyjczyków powstania irlandzkiego z 1798 roku. Planowano wyłonić z niej kadry oficerskie, które miano w przyszłości wykorzystać przeciw Anglikom. Wkrótce pod zielonymi sztandarami zaczynają służyć Polacy, głównie dezerterzy, siłą wcielani do armii pruskiej. Po bitwach pod Jeną i Auerstedt armia ta, obiekt dumnych westchnień nadreńskich "miłośników pokoju", została rozniesiona i to w ciągu ledwie kilku godzin. Z czasem naszych rodaków przybywa, by osiągnąć liczbę 201 osób w 1813 roku. Po wielu odbytych wspólnie bitwach przybywają, pod dowództwem samego cesarza, na Śląsk. Korzystając ze swej bojowej determinacji, odwagi, umiejętności oraz geniuszu militarnego Napoleona, niemal z marszu zdobywają Wrocław. Legion, zwany wówczas 3. Pułkiem Cudzoziemskim, wchodzi w skład 17. Dywizji dowodzonej przez gen. Jacques'a Puthoda. Bierze on udział w najcięższych zmaganiach kampanii, pod Lwówkiem Śląskim. Przeciwnik, sojusznicze wojska prusko-rosyjskie, dysponuje wodzem nie byle jakim, jednym z najlepszych generałów w historii Niemiec - Blucherem. Do dzisiaj za Odrą, co propagandowo komiczne, uważa się tego pana za późniejszego zwycięzcę nad Napoleonem w bitwie pod Waterloo. Od wielu dziesięcioleci jest on także na stałe związany ze Śląskiem. W położonym nieopodal Lwówka miasteczku, zwanym Korbielowice, znajduje się jego mogiła. Potomek pruskiego dowódcy z linii brytyjskiej, Chris Vaile, wykupił niedawno i zamienił na hotel mieszczący się tam pałac generała. Zapewne wśród zabytkowych murów wspomina, jak Irlandczycy, Polacy oraz inne nacje przy pomocy szabel i cesarskiego geniuszu taktycznego zdejmowali wieniec zwycięstwa ze skroni jego protoplasty. A pogrom był okrutny. Naprzeciw 80 tysięcy żołnierzy dowodzonych przez niemieckiego bohatera Bluchera stanęło raptem 50 tysięcy wojaków pod dowództwem cesarza. Zanim prusko-rosyjscy sojusznicy rozwinęli natarcie, zaatakował Napoleon i było po sprawie. Zwycięstwo okupiono jednak znacznymi stratami. Największe ponieśli Irlandczycy, prowadzeni do boju przez pułkownika Wiliama Lawlesa, zmagający się głównie z szarżami kawalerii. Po każdej z nich, nie tracąc na zawziętości, zwierali szyk, zadając nieprzyjacielowi straty. Nawet po zwolnieniu na odpoczynek strzelali ochotniczo z pobliskiego lasu do jeźdźców wroga. Po victorii przyszedł czas na wakacje. Ponad miesiąc przebywali w Górach Kaczawskich w zbudowanym przez siebie na tę okoliczność biwaku. Irlandczycy już wcześniej walczyli na tych ziemiach ramię w ramię z Polakami. Pierwsi przybysze z Zielonej Wyspy trafili na Śląsk po upadku wspomnianego powstania z 1798 roku na mocy umowy króla Anglii Jerzego III i Prus Fryderyka Wilhelma III. Zesłano wówczas pięciuset do pracy przymusowej w kopalniach śląskich, a w czasie zmagań z Napoleonem wcielono do pruskiej armii. Część z nich, dezerterów z przymusowego wojska, zasiliła szeregi powstania huzarów polskich księcia Jana Nepomucena Sułkowskiego z 1807 roku w Tarnowskich Górach. Po szeregu zwycięstw przyszedł czas na porażki. Fortuna, odwracająca się od 1813 roku od Bonapartego, podobnie potraktowała jego wiernych aliantów, Polaków oraz Irlandczyków. Po powrocie z biwaku w Górach Kaczawskich dywizja gen. Puthoda stoczyła kolejną bitwę pod Płakowicami, niedaleko miejsca poprzedniego zwycięstwa - Lwówka Śląskiego. Zabrakło cesarza, zajętego obroną Saksonii przed Austriakami, zabrakło szczęścia. W sierpniu 1813 roku dywizję otoczyli Rosjanie, a wyczekiwana pomoc nie nadeszła. Mimo krwawych zmagań i szarż prowadzonych osobiście przez gen. Puthoda, tym razem nie wyszło. Dowódcę internowano w Nysie, a resztki jego podkomendnych (1000 szeregowców i 22 oficerów, w tym pozostałych przy życiu 117 Irlandczyków z jednostki liczącej ich 2000) w namysłowskim klasztorze. Pobity, ale nie rozbity, Pułk Cudzoziemski zostaje następnie odtworzony. Walczy w obronie Holandii, Antwerpii. Nie zawodzi również, gdy Bonaparte przybywa z wygnania z Elby i rozpoczyna swój marsz po zwycięstwo. Dowódca pułku major Hugh Ware wyjmuje wówczas z magazynu orła jednostki, ukrytego od czasów śląskiej porażki, i dołącza do cesarza. Pułk walczy do końca, jeszcze długo po klęsce pod Waterloo. W momencie kryzysu, wiedzeni swoistym poczuciem honoru, sojusznicy cesarza nawiali. Do ostatniej chwili wytrwali nieliczni. Wśród nich niezłomni Polacy i ich zamorscy towarzysze broni z Irlandii. Piotr Miś Źródła: Tadeusz Nowak, Namysłowski epizod 3. Pułku Cudzoziemskiego Legionu Irlandzkiego Wielkiej Armii, Wyd. Namislavia, Namysłów 2007; Mariusz Olczak, Kampania 1813. Śląsk i Łużyce, Wyd. OPPIDUM, Warszawa 2004; Wikipedia