Policja podała, iż demonstrowało 50 tys. ludzi, natomiast według związkowych organizatorów protestu frekwencja była trzy razy większa. Ulicznych wieców na taką skalę nie było w Dublinie co najmniej od początku ubiegłego roku. W ubiegłym tygodniu Irlandia podjęła rokowania z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym w sprawie pożyczek w szacowanej wysokości 85 mld euro, co ma uchronić kraj przed bankructwem. Podłożem irlandzkiego kryzysu budżetowego jest przekazanie miliardowych sum na akcję ratowania zagrożonych upadłością banków komercyjnych. Jak się oczekuje, w następstwie tej pomocy tegoroczna nadwyżka wydatków państwa nad wpływami sięgnie 32 proc. PKB. Gdyby nie uwzględnić kosztów wsparcia banków, deficyt wyniósłby blisko 12 proc. PKB. Zdaniem krytyków rządu, nie ma on mandatu do prowadzenia negocjacji w sprawie programu pomocowego i powinien bezzwłocznie rozpisać przedterminowe wybory. Natomiast premier Brian Cowen twierdzi, że wybory mogłyby się odbyć dopiero po uchwaleniu przyszłorocznego budżetu, co ma nastąpić w grudniu. Według przedstawionych w środę rządowych planów, w ciągu najbliższych czterech lat aktywa irlandzkiego budżetu wzrosną o 15 mld euro w rezultacie redukcji wydatków i zwiększenia wpływów podatkowych. Demonstranci zgromadzili się w sobotę przed dublińskim głównym urzędem pocztowym, gdzie w roku 1916 kwaterowało dowództwo antybrytyjskiego powstania zbrojnego. Jak pisze Reuters, perspektywa przekazania suwerenności Brukseli jest drażliwą kwestią w kraju, gdzie polityczną debatę wciąż definiuje walka o niepodległość przeciw koronie brytyjskiej. - Staramy się wyegzekwować naszą suwerenność zanim zostanie utracona i zanim MFW sprzeda nasze zasoby naturalne oraz aktywa temu, kto da najwięcej - powiedział Reuterowi Feilim Wakely z hrabstwa Louth na północ od Dublina, trzymając transparent z napisem "Irlandia nie na sprzedaż".