Chociaż kandydatów było dziesięciu to jednak walka toczyła się między ubiegającym się o reelekcję zwolennikiem reform i liberalizacji systemu prezydentem Mohammadem Chatamim, a potężnym duchowo-politycznym przywódcą Iranu, Ajatollahem Al Chameneim. I choć zwolennicy reform zwyciężyli, to przyszłość państwa zależeć będzie od tego, jak po wyborach ułożą się stosunki między Chatamim a Chameneim. W ciągu ostatnich miesięcy potężny obóz konserwatystów odwrócił bieg historii, uniemożliwiając przeprowadzenie większość reform zainicjowanych przez Chatamiego. Wprowadzono cenzurę oraz zwolniono z rządu współpracowników prezydenta aktywnych w liberalizowaniu systemu, a podporządkowany mułłom aparat sądowniczy i siły bezpieczeństwa ponownie w pełni przejęły kontrolę nad państwem. Dla Irańczyków głosowanie stało sie okazją do zamanifestowania swoich poglądów. Tłumy w lokalach wyborczych były tak wielkie, że ich pracę postanowiono przedłużyć o 5 godzin. "Nawet gdyby trzeba było wstać o wpół do trzeciej rano, to też poszłabym do urny wyborczej. Po raz pierwszy w życiu mogę głosować u siebie w kraju" - mówiła Iranka, która specjalnie z okazji wyborów wróciła do kraju. Frekwencja wyborcza była bardzo wysoka - sięgała 83 procent. Chatami pełni urząd prezydencki od 1997 roku. Opowiada się za koniecznością rozluźnienia rygorystycznego prawa islamskiego. Chce wolnych mediów i sztuki, swobody wypowiedzi politycznej. Jednak uprawnienia prezydenta i parlamentu, powoływanych w wyborach powszechnych, są niczym w porównaniu z władzą, jaką dysponuje stara gwardia irańskich mułłów, kontrolujących system sądowniczy, wojsko i aparat bezpieczeństwa.