Oddziałom rebeliantów udało się na krótki czas opanować miasto Bakuba, choć irackie siły bezpieczeństwa twierdzą, że miasto zostało już odbite. Pochód na stolicę został tym samym zatrzymany, choć nie wiadomo na jak długo. W rękach sunnitów z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu znajdują się inne duże miasta - Tikrit, Mosul i Tal Afar, gdzie wciąż trwają ciężkie walki z licznymi ofiarami śmiertelnymi. Rozwojem sytuacji zaniepokojeni są Kurdowie, zamieszkujący autonomiczny region na północy Iraku. Premier Autonomii Neszirwan Barzani powiedział BBC, że sytuacja jest już bardzo trudna do opanowania. - Nic już nie będzie takie jak przedtem. Rozwiązaniem nie są walki, ale proces polityczny. Teraz plemiona sunnickie czują się odrzucone przez Bagdad, a to wykorzystują terroryści. To wszystko jest rezultatem bardzo złej polityki Bagdadu wobec sunnitów - podkreśla kurdyjski premier. Szyickie władze nie mówią jednak o dialogu, ale mobilizują siły, by walczyć z rebelią. Pomagają w tym niewielkie oddziały elitarnej Gwardii Rewolucyjnej z sąsiedniego Iranu na czele z szefem jednostki, który jest już w Bagdadzie. Szacuje się, że oddziały rebeliantów Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu, wywodzącego się z Al-Kaidy, dysponują pięcioma tysiącami bojowników w Iraku. Tymczasem Stany Zjednoczone przysłały do Iraku 275 dodatkowych żołnierzy, by chronili znajdującą się w Bagdadzie amerykańską ambasadę. Wcześniej z placówki ewakuowano część personelu. ONZ wydało wczoraj oświadczenie, w którym alarmuje, że w trakcie ofensywy rebelianci dopuścili się zbrodni wojennych. Są między innymi oskarżeni o masową egzekucję co najmniej kilkudziesięciu pracowników irackich służb państwowych.