Iracki przywódca był o tym przekonany, gdyż jeszcze pod koniec ubiegłego roku francuscy i rosyjscy pośrednicy wielokrotnie zapewniali go, że Paryż i Moskwa zablokują wojenną rezolucję w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Potem przekonywali, że nawet jeśli USA zdecydują się samotnie przystąpić do wojny, to będzie to wojna powietrzna. "The Washington Post" pisze dziś także - na pierwszej stronie - że zamachy na hotel "Al-Rashid" i śmigłowiec, cele ważne z punktu widzenia Amerykanów, mogą wpłynąć na zmianę strategii Pentagonu. Zdaniem gazety nie zanosi się na zmiany taktyczne, może poza wzmocnieniem patroli i podejmowaniem większej liczby ataków uprzedzających. Strategicznie administracja musi pokazać, że nie traci w Iraku inicjatywy i nie dopuszcza do rozszerzania się fali zamachów. Amerykanie są skłonni tolerować koszty i ofiary, jeśli są ponoszone w imię celów, które rozumieją i popierają. Sporo miejsca sytuacji w Iraku poświęca również "New York Times"; pisze o trzeciej wojnie irackiej. Amerykańskie gazety zauważają, że ataki takie, jak ten wczorajszy na helikopter, mają poważne polityczne znaczenie dla Białego Domu i jego starań o poparcie opinii publicznej dla akcji w Iraku. Tymczasem w Iraku od rana amerykańscy żołnierze demontują i wywożą na ciężarówkach szczątki zestrzelonego wczoraj pod Faludżą helikoptera. Dowództwo sił koalicyjnych w Iraku potwierdziło, że ofiary ataku - 16 zabitych i 20 rannych - to wyłącznie amerykańscy żołnierze. Z doniesień z Faludży wynika, że już kilka dni przed zestrzeleniem Chinooka w meczetach pojawiły się ostrzeżenia o ataku "przy użyciu nowoczesnych metod". Rano doszło do kolejnego zamachu. Tym razem na życie wicegubernatora prowincji Diala. Według źródeł medycznych w Bakubie, zginął jeden Irakijczyk, a kilkunastu zostało rannych. Prezydent USA pół roku temu ogłosił koniec dużych operacji wojskowych w Iraku, ale wojna trwa tam cały czas. Podczas 6-miesięcznego pokoju zginęło więcej żołnierzy USA niż w czasie działań wojennych. Właściwie nie ma dnia, by w Iraku nie ginął amerykański żołnierz, jednostki USA codziennie atakowane są po kilkanaście razy. Zdaniem arabistów, Amerykanie za bardzo w siebie wierzą. - Są przekonani, że amerykański styl życia; że ich wizja ekonomii, ładu światowego jest najlepsza - mówi pracujący w Bagdadzie Marek Kubicki. Jego zdaniem najbliższe pół roku nie przyniesie żadnych zmian, będzie to kolejne pasmo zamachów. Brytyjscy analitycy posługują się prostym wykresem. Na jednej osi jest destabilizacja Iraku, na drugiej postęp w odbudowie kraju. Życie zwykłych Irakijczyków, jak również bezpieczeństwo amerykańskich żołnierzy, zależy od obu tych wartości. Wszystko wskazuje jednak na to, że w Bagdadzie sytuacja wymyka się spod kontroli. Bojownicy napływający do Iraku z krajów arabskich znikają w stolicy - twierdzi jeden z ekspertów biura badań strategicznych Jane's Defence. Z kolei opozycję w Iraku dzieli na lojalistów, którzy chcą powrotu Saddama Husajna i ludzi ginących w samobójczych atakach - takich jak te na siedzibę ONZ czy Czerwonego Krzyża - oni są gotowi umierać za Koran. Brytyjscy obserwatorzy przypominają, że wg międzynarodowego prawa Stany Zjednoczone i ich sojusznicy są odpowiedzialni za zapewnienie bezpieczeństwa w Iraku. Ale w odbudowie tego kraju - zarówno materialnej, jak i struktur państwowych - powinny uczestniczyć organizacje międzynarodowe i inne kraje. Nic dziwnego, że nie kwapią się one do udzielania pomocy, skoro codziennie nad Tygrysem i Eufratem wybuchają bomby i giną kolejne osoby. Najważniejszym zadaniem sił okupacyjnych jest zyskanie sympatii narodu okupowanego. A to - jak dowodzi historia - nie jest łatwe.