Z tych wątpliwych wzorców korzysta prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko, który w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich też zabiera się za kontrolowanie internetu. Internauci za kratkami Yahoo, Google i Microsoft zgodnie cenzurują treści, które nie podobają się komunistycznym władzom Chin. Blokują hasła w wyszukiwarkach, zamykają blogi, pomagają wsadzać do więzienia internautów. Google na przykład postanowiło, że do Chin wprowadzi tylko niektóre usługi. W chińskiej wersji nie będzie poczty elektronicznej Gmail, czatów i blogów. Z kolei wyszukiwarka będzie cenzurować rezultaty zgodnie z wymogami Pekinu. Nie znajdziemy w niej więc zakazanych tematów, związanych np. z Tybetem, Tajwanem czy sektą Falun Gong. Z kolei Yahoo! niedawno miała - według organizacji Reporterzy bez Granic - pomóc władzom w zdemaskowaniu dziennikarza, skarżącego się w prywatnym mailu na ograniczanie w kraju swobody mediów. Sprawa zakończyła się uwięzieniem dziennikarza. Microsoft w grudniu na żądanie Pekinu zamknął odważny chiński blog. Firma tłumaczyła się, że jest zobowiązana stosować się do miejscowego prawa. Ostatnio Microsoft zmienił politykę i zapowiedział, że będzie zamykał prywatne strony internetowe dopiero po wręczeniu decyzji administracyjnej, opatrując to komunikatem, że strona został zdjęta na prośbę chińskiego rządu. Ale jednak będzie zamykał. Dlaczego internetowi giganci są tak potulni wobec władz w Pekinie? Odpowiedź jest prosta. W Chinach jest ponad 100 milionów internautów i jest to już dziś drugi rynek internetowy świata, a wkrótce zapewne Chiny staną się tu liderem. Nic więc dziwnego, że Bill Gates twierdzi, iż warto pójść na kompromis z Pekinem. Oficjalnie dlatego, że "ocenzurowany internet jest lepszy niż jego brak". Uważaj, w co klikasz Z doświadczeń chińskich pełnymi garściami czerpie prezydent Białorusi. Aleksander Łukaszenka przed zbliżającymi się wyborami nasila kontrolę sieci. Najmocniej odczuwają to studenci surfujący w uczelnianych sieciach. - Są wyznaczeni ludzie, którzy sprawdzają, czego młodzież szuka w internecie, dlatego wielu boi się wchodzić na niezależne portale informacyjne - mówiła niedawno radiu RMF Natalia Radina, szefowa niezależnej internetowej agencji informacyjnej. Ale ta kontrola zza pleców to dopiero przygrywka. Opozycja twierdzi, że prezydent Aleksander Łukaszenka kupił w Chinach specjalny system monitoringu sieci. - Te filtry na razie nie są wykorzystywane; nie mamy na ten temat informacji, ale trzeba pamiętać, że zbliżają się wybory - podkreśla Radina. Jest zresztą prostszy sposób na pozbawienie Białorusinów dostępu do wolnej informacji. Wystarczy odciąć im dostęp do internetu. I do tego zmierza ostatnia decyzja Łukaszenki o likwidacji niezarejestrowanych domowych sieci komputerowych. Domowe sieci zakładają głównie młodzi ludzi w Mińsku, którzy przerzucają kable od mieszkania do mieszkania, łącząc w ten sposób kilka bloków, a nawet całe osiedla. W sieci wymieniają się nagraniami, grają, a przede wszystkim składają się na wykupienie kanału dostępu do internetu, który jest na Białorusi bardzo drogi. Za łącze ADSL płaci się - w przeliczeniu - od 300 do1220 zł. Średnia płaca wynosi na Białorusi w przeliczeniu 820 zł. Sprawa jest więc prosta: poza siecią osiedlową siecią mało kogo będzie stać na internet. Czasem cenzura sieci ma charakter dość niewinny. Tak jak wtedy, gdy polskie Google ocenzurowało stronę informacyjną dla chorych na hemoroidy, uzasadniając to tym, że strona... zawiera treści dla dorosłych, ponieważ reklama lekarstwa na tę bolesną dolegliwość pokazuje gołe pośladki. Sytuacja jednak staje się mocno dwuznaczna, kiedy cenzura nabiera charakteru politycznego.