Nie trzeba być geniuszem z dostępem do danych wywiadu, żeby wywnioskować, jak to jest możliwe, że separatyści nie cierpią na braki w zaopatrzeniu - twierdzi Tymczuk. Ukraiński dziennikarz dziwi się, dlaczego dopiero doniesienia reporterów brytyjskich "The Guardian" i "The Daily Telegraph", że widzieli wozy opancerzone przekraczające granicę rosyjsko-ukraińską, wywołały wczoraj takie poruszenie w krajach Zachodu. "Nawet NATO zadało sobie trud, żeby sprawdzić to, o czym piszą dziennikarze (i potwierdziło ich słowa)" - pisze Tymczuk. "Jeśli Zachód nam nie wierzył, to chyba po to właśnie wywiady krajów Zachodu wydają grube pieniądze na świetnie wykształconych analityków. Mogli to potwierdzić nawet korzystając tylko z powszechnie dostępnych źródeł" - twierdzi. Tymczuk zauważa też miedzy innymi, że dziwi z jednej strony wyrażanie przez władze rosyjskie głębokiego zaniepokojenia o losy konwoju humanitarnego z Moskwy, a z drugiej wysyłanie go w okolice regionu kontrolowanego dalej przez separatystów. A można było przekroczyć granicę w Charkowie - przypomina Tymczuk - tak, jak zostało wcześniej ustalone z Ukrainą i Międzynarodowym Komitetem Czerwonego Krzyża. Tymczasem, jak pokazały problemy z przeprowadzeniem śledztwa w sprawie zestrzelenia malezyjskiego boeinga - pisze Tymczuk - jeśli konwój będzie przejeżdżał przez teren kontrolowany przez separatystów, to jeśli coś się stanie, nie będzie najprawdopodobniej sposobu, żeby jakiekolwiek hipotezy na temat jego losu zweryfikować. "W takiej sytuacji Rosja będzie mogła oskarżyć do woli o wszystko ukraińskie wojsko, Marsjan, czy kogokolwiek innego" - pisze Tymczuk. ML