Nad Gangesem trwa polityczna burza, która rozpętała się po emisji przez telewizję BBC dwuczęściowego filmu dokumentalnego "India: the Modi Question" ("Indie: kwestia Modiego"). Władze Indii zakazały rozpowszechniania brytyjskiej produkcji i doprowadziły do usunięcia jej z serwisów YouTube i Twitter, zarzucając zagranicznym dziennikarzom złe intencje. Ci odpowiadają, że rzetelnie przedstawili fakty i dali możliwość wypowiedzi członkom indyjskiej partii rządzącej. Z kolei opozycja oskarża rząd o cenzurę i próbę ukrycia prawdy o wydarzeniach sprzed ponad dwudziestu lat. Skąd tak gwałtowna reakcja na film, którego głównym bohaterem jest najpotężniejszy indyjski polityk? Czy indyjski premier dopuścił do zbrodni? Autorzy dokumentu dotarli do materiałów rzucających nowe światło na jeden z najmroczniejszych rozdziałów w historii niepodległych Indii i największą plamę na pracowicie budowanym wizerunku premiera Narendry Modiego. Na początku 2002 roku, gdy Modi kierował rządem stanu Gudźarat, w pożarze pociągu zginęło tam blisko sześćdziesięcioro hinduskich pielgrzymów. O podpalenie oskarżono muzułmańskich ekstremistów, co doprowadziło do wybuchu zamieszek. Członkowie radykalnych hinduistycznych organizacji zaatakowali dziesiątki tysięcy domów i sklepów należących do muzułmanów. W czasie trzydniowych zajść tłum zdemolował setki meczetów, doszło także do masowych gwałtów. Według oficjalnych szacunków w ulicznych walkach, linczach i atakach odwetowych zginęło ponad tysiąc osób, a ponad sto tysięcy ludzi ratowało się ucieczką. Film BBC ujawnia niepublikowany wcześniej raport, według którego tuż po wybuchu zamieszek ówczesny szef stanowego rządu celowo opóźniał reakcję policji, instruując wysokich rangą oficerów, aby nie interweniowali. Z informacji, do których dotarli dziennikarze wynika też, że skala przemocy była większa, niż oficjalnie podana, a napaści na wyznawców islamu szczegółowo zaplanowano - centralną rolę miał w tym odgrywać ekstremistyczny Światowy Kongres Hindusów (VHP), powiązany z Indyjską Partią Ludową (BJP) Narendry Modiego. Rząd: To propaganda Dokument w ostrych słowach potępili członkowie rzadzącej BJP i zwolennicy premiera. Rzecznik indyjskiego MSZ Arindam Bagchi nazwał film "propagandowym", zarzucając autorom brak obiektywizmu i próbę promowania "zdyskredytowanej narracji". Inni krytycy zarzucili brytyjskiemu nadawcy publicznemu neokolonialny, imperialistyczny sposób myślenia (Indie przez blisko 200 lat pozostawały pod brytyjską dominacją - przyp. red.). Pokazywania filmu zakazały władze stołecznego Uniwersytetu Jawaharlala Nehru, a gdy we wtorek wieczorem młodzi ludzie zebrali się, by obejrzeć budzący kontrowersje materiał, w siedzibie studenckiego zrzeszenia, w którym miał się odbyć pokaz odcięto elektryczność i łącze internetowe. Ostatecznie zebrani obejrzeli film na własnych smartfonach i laptopach. Niezależny pokaz zablokowano także na publicznym Narodowym Uniwersytecie Islamskim (Jamia Millia Islamia). Indyjska opozycja określiła działania władz mianem cenzury. "Prawda (...) ma paskudny zwyczaj wychodzenia na wierzch. Żadne zakazy, opresja i zastraszanie ludzi nie powstrzymają prawdy od wyjścia na jaw" - powiedział Rahul Gandhi, szef Indyjskiego Kongresu Narodowego (INC), największej partii opozycyjnej. Prawicowy rząd Modiego skrytykowała organizacja Human Rights Watch, zarzucając mu próby wywierania nacisków na niezależne instytucje i stworzenie kultury bezkarności, w której zwolennicy rządzącej partii prześladują liczące blisko 300 mln osób mniejszości religijne. Minister skazana i uniewinniona Krajowe dochodzenia w sprawie zajść z Gudźaratu toczyły się przez wiele lat, a temat zamieszek regularnie wracał na czołówki serwisów informacyjnych. Liczne śledztwa wykazały, że w planowaniu ataków z 2002 roku aktywny udział brali politycy BJP oraz działacze powiązanych z nią ultranacjonalistycznych grup - oprócz VHP także tzw. Brygad Hanumana oraz faszyzującej Narodowej Organizacji Ochotników (RSS), której członkiem był w młodości sam premier Modi. Ustalono, że osoby biorące udział w napaściach miały dostęp do rządowych list wyborczych, co pomogło im w odnalezieniu domów należących do muzułmanów. Postępowania przeciwko oskarżonym toczyły się wśród wątpliwości co do bezstronności sędziów i oskarżeń o zastraszanie oraz przekupywanie świadków. Za kraty trafiło ostatecznie kilkaset osób. Najwyższą rangą skazaną była stanowa minister i bliska współpracowniczka Narendry Modiego, Maya Kodnani. Dziesięć lat po krwawych wydarzeniach polityk usłyszała wyrok 28 lat więzienia za to, że - jak zeznali świadkowie - osobiście wzywała tłum do zabijania muzułmanów i dostarczała broni uczestnikom zamieszek. Modi, który wielokrotnie zaprzeczał oskarżeniom, jakoby zwlekał z tłumieniem przemocy, przez wiele lat miał zakaz wjazdu do USA, Wielkiej Brytanii i niektórych krajów europejskich i był objęty dyplomatycznym bojkotem. Z czarnej listy usunięto go dopiero, gdy stało się jasne, że może zostać premierem ponad miliardowego kraju. W 2014 roku - dwa miesiące po tym, jak Modi faktycznie zasiadł na fotelu szefa rządu - sąd najwyższy stanu Gudźarat zgodził się na zwolnienie Mayi Kodnani z więzienia, a cztery lata później oczyścił ją z zarzutów. Babu Bajrangi - działacz skrajnie prawicowej organizacji skazany na dożywocie za zaplanowanie jednej z masakr - wyszedł na wolność z powodu złego stanu zdrowia. Wielu innym skazanym za udział w zamieszkach znacznie skrócono wyroki. Światowe media i organizacje broniące praw człowieka zwracają uwagę, że odkąd BJP przejęła władzę, odnotowano znaczny wzrost liczby przestępstw motywowanych nienawiścią religijną. Ofiarami ataków najczęściej padają indyjscy muzułmanie i chrześcijanie. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak