Społeczeństwo nie tylko potępia gwałcicieli, ale uważnie patrzy na ręce stróżom porządku i politykom. Na początku protestów pod parlamentem i siedzibą prezydenta w Delhi plakaty manifestantów zgodnie głosiły: "Powiesić gwałcicieli". - Ludziom chodziło przede wszystkim o ukaranie tych potworów, o nic innego. Taka była atmosfera, widziałam to po moich indyjskich znajomych- - wspomina Magda Niernsee, która przez trzy lata mieszkała w indyjskiej stolicy. Fala protestów po brutalnym zgwałceniu i zabiciu 23-letniej studentki, do którego doszło 16 grudnia 2012 r., zaskoczyła media, polityków i samych Indusów. Porwania, gwałty i morderstwa dokonywane na kobietach w Delhi, a także w innych dużych miastach i na wsi stały się codziennością do tego stopnia, że pomijano je w serwisach informacyjnych. Uważano, że i tym razem zapał wzburzonej opinii publicznej szybko zgaśnie. "Hańba! Delhijska policja pozwala na gwałty!" Czara goryczy przelała się jednak kilka dni później, 21 grudnia, gdy ogromny tłum stanął naprzeciw wzmocnionych oddziałów prewencji. Policja była już wtedy wrogiem numer dwa, zaraz po sprawcach. "Hańba! Delhijska policja pozwala na gwałty!" - krzyczały transparenty. Mikrobus, w którym 16 grudnia 2012 r. sześciu mężczyzn przez prawie godzinę katowało studentkę, swobodnie przejechał tamtej nocy przez kontrole drogówki rozstawione na ulicach południowego Delhi. Protestujący nie widzieli w tym zwykłego zaniedbania, odosobnionego przypadku, ale prawidłowość. Powszechnie znane były praktyki posterunkowych, którzy odmawiali przyjęcia zgłoszenia gwałtu przez kobiety, jeśli nie dostali łapówki. Zdarzało się nawet, że ofiara była powtórnie gwałcona na posterunku. Trudno jest oszacować, ile gwałtów nie jest w Indiach rejestrowanych - badania sugerują, że na jedną zarejestrowaną sprawę przypada pięćdziesiąt niezgłoszonych. Według oficjalnych statystyk w 2012 roku w Delhi, gdzie mieszka 1,5 proc. ludności kraju, zarejestrowano 706 gwałtów, czyli niemal 3 proc. wszystkich spraw. Po zaostrzeniu przepisów, do sierpnia 2013 r., było ich już 1121. Ogółem w 2012 r. w Delhi popełniono 6 tys. przestępstw przeciw kobietom, z czego tylko połowa doczekała się postępowania kryminalnego. Nagrali ukrytą kamerą wypowiedzi trzydziestu funkcjonariuszy Problem dotyczy nie tylko szeregowych policjantów. W 2011 roku ówczesny szef delhijskiej policji BK Gupta stwierdził, że funkcjonariusze nie mogą brać odpowiedzialności za bezpieczeństwo kobiet, które przebywają na ulicy późno w nocy. W kwietniu 2012 r. dziennikarze tygodnika "Tehelka" nagrali ukrytą kamerą wypowiedzi trzydziestu funkcjonariuszy z Delhi i miast satelickich. Większość z nich sympatyzowała z oskarżonymi o gwałt, obwiniając kobiety lub zarzucając im konfabulację: "Jeśli dziewczyny nie znają granic, jeśli nie ubierają się przyzwoicie, wtedy pociąg (seksualny) jest naturalny. To czyni mężczyzn agresywnymi, popychając ich do tego (gwałtu)". Podczas protestów wojewoda Delhi Sheila Dikshit dolała oliwy do ognia mówiąc, że studentka, która w grudniu ub. roku padła ofiarą gwałcicieli, zachowała się w sposób "awanturniczy", przebywając o tak późnej porze na ulicy (dziewczyna wracała z kina w towarzystwie kolegi ok. godz. 21.30). Ultrakonserwatywny polityk Mohan Bhagwat powiedział, że gwałty zdarzają się w Indiach, ale nie w Bharat (nazwa Indii pochodząca z sanskrytu). Sugerował tym samym, że kobiety przychylne zachodniej, zepsutej kulturze, które np. noszą dżinsy, narażają się na gwałt swoim zachowaniem. "Nie mów mi, jak mam się ubierać! To im powiedz, by nie gwałcili" Na takie opinie demonstranci, w dużej części dziewczyny w wieku zamordowanej studentki, odpowiadali transparentami głoszącymi: "Nie mów mi, jak mam się ubierać! To im powiedz, by nie gwałcili" i "Moja spódniczka nie jest winna". - Usłyszeliśmy głosy żądające ochrony kobiet i zemsty za gwałt, ale znalazł się równie ważny kontrapunkt, który wybijał się mimo wszystkich przeciwności. Głosy domagające się +wolności bez strachu+ rzucały wyzwanie kulturze obwiniania ofiary, żądały od państwa zagwarantowania wolności i autonomii kobiet - w rocznicę protestów na stronie Kafila.org pisze Kavita Krishnan, jedna z liderek protestów. Jednak rząd nie potraktował tych żądań poważnie. Przez kolejne dni policja brutalnie pacyfikowała manifestacje. Ludzie z plakatami "Karać gwałcicieli, nie protestujących" uciekali przed gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Sześć stacji metra w centrum miasta zamknięto na kilka dni, ruch autobusowy ograniczono, ale protestujących na reprezentacyjnej alei między siedzibą prezydenta, budynkami rządowymi, parlamentem i Bramą Indii wciąż przybywało. W zamieszkach zginął młody policjant. 23-letnia studentka zmarła 29 grudnia 23-letnia studentka zmarła 29 grudnia. Protesty, które nie ograniczały się już tylko do Delhi, nie zostały przerwane. W końcu politycy musieli zareagować. Powołano komitet pod przewodnictwem emerytowanego sędziego Vermy, który miał zaproponować zmiany w przepisach. Na adres komitetu wpłynęło 80 tys. listów od wzburzonych obywateli. Poszerzono definicję gwałtu i zaostrzono kary. Ofiara gwałtu nie musi już udowadniać, że protestowała, krzyczała, walczyła z napastnikiem - według prawa ważny jest brak wyraźnej zgody na stosunek. Policjant nie może już odmówić zarejestrowania sprawy, grozi mu za to więzienie. Sąd Najwyższy zabronił tzw. testu dwóch palców, który był powszechnie praktykowany przy obdukcji kobiet. Niestety parlamentarzyści nie uwzględnili wszystkich sugestii komitetu JS Vermy i w prawie indyjskim wciąż brakuje pojęcia gwałtu małżeńskiego. Rok po śmierci zgwałconej dziewczyny czterech z sześciu oskarżonych skazano na śmierć. Piąty popełnił samobójstwo w więzieniu, a szósty - jako nieletni - dostał wyrok trzech lat w domu poprawczym. Grudzień 2012 roku zmienił Indie, chociaż przed krajem długa droga. Temat przemocy nie znikł z pierwszych stron gazet. Media co chwilę donoszą o kolejnych gwałtach, już nie tylko w miastach, ale również na wsiach. Eksperci twierdzą, że seksualnych napaści nie jest więcej, raczej tyle samo, ale w końcu indyjskie kobiety mogą głośno mówić o przemocy. Gwałt to nie jest już ich wina.