Według analityków jest to gest mający ułagodzić Chiny i pokazać, że władze przeciwdziałają tybetańskim protestom. Szef indyjskiej dyplomacji Pranab Mukherjee, że dalajlama "jest szanowanym w Indiach gościem". - Indie będą nadal udzielać mu gościny, ale podczas jego pobytu w Indiach, nie powinna być podejmowana żadna działalność polityczna, żadne działania, które mogą wpłynąć na stosunki między Indiami a Chinami - zaznaczył Mukherjee w telewizyjnej wypowiedzi. W położonej na północy Indii Dharamsali, gdzie siedzibę mają Dalajlama XIV i tybetański rząd na uchodźstwie, nie ustają protesty przeciwko represjonowaniu Tybetańczyków przez Chiny. Tybetańscy uchodźcy protestują także w Delhi, i codziennie, mimo aresztowań, w Nepalu. We wtorek manifestującym Tybetańczykom po raz pierwszy od początku protestów 10 marca udało się dotrzeć pod chińską ambasadę w Katmandu. Aresztowano blisko 90 osób. Poniedziałkowy protest w Delhi spowodował, że Pekin wezwał indyjskiego ambasadora na rozmowę, by wyrazić niezadowolenie. Protesty Tybetańczyków stają się kłopotliwe dla Indii. Starają się one zachować z Chinami dobre stosunki po dekadach wzajemnej podejrzliwości a nawet wrogości, której kulminacją była wojna graniczna w 1962 roku. Zdaniem analityków wtorkowa wypowiedź ministra bardziej przeznaczona była dla Chin niż dla samego dalajlamy. Indie starają się zapewnić Pekin, że dopilnują bezpieczeństwa podczas przekazywania na ich terenie olimpijskiego znicza. Tymczasem we wtorek poinformowano, że kapitan indyjskiej drużyny piłkarskiej Bhaichung Bhutia odmówił - na znak protestu przeciwko działaniom chińskich służ bezpieczeństwa wobec Tybetańczyków - niesienia olimpijskiej pochodni.