Prawie osiem godzin polscy ratownicy i lekarze - udający się z misją pomocy dla ofiar trzęsienia ziemi w indyjskim Gudżaracie - czekali w dzisiejszą noc i poranek na wyjazd ze stolicy stanu Ahmedabadu. Najpierw indyjskie władze nie potrafiły zdecydować, dokąd i czym jechać, potem ciężarówek nie chciano wypuścić z lotniska. W końcu po przejechaniu kilku kilometrów Hindusi zdecydowali, że trzeba przepakować bagaże. 15-osobowa polska grupa wylądowała w Indiach przed północą. Z lotniska udało się strażakom-ratownikom i lekarzom wyjechać po ponad 6 godzinach. Przez długi czas nie wiadomo było, dokąd mają jechać, nie było ciężarówek. Hinduscy opiekunowie Polaków dzwonili, dyskutowali, ale żadnej decyzji nie było. Gdy w końcu leżący na płycie lotniska sprzęt (m.in. lekarstwa, koce i namioty) zapakowano do samochodów, okazało się, że jest problem z wypuszczeniem pojazdów z lotniska. - To baza wojskowa i nie można tak sobie z niej wyjeżdżać - tłumaczyli Hindusi. Długo uzyskiwano wymaganą zgodę na opuszczenie lotniska. Strażacy wyjechali stamtąd przed godz. 6 rano. Po kilku kilometrach wiozący ich autokar stanął na miejskim parkingu. Tutejsze władze poinformowały, że bagaże i sprzęt, które miały pojechać z lotniska za strażakami, poluzowały się i trzeba je przepakować. Na chaos organizacyjny narzekają nie tylko Polacy. Na tym samym parkingu, gdzie czekają oni na swój sprzęt, są również ratownicy z RPA. - Nas spotkało dokładnie to samo - powiedział jeden z nich, gdy usłyszał "historię" polskiej misji w Indiach. Tak jak Polacy, nie wiedzą oni kiedy wreszcie będą mogli pojechać do Bhudżu, gdzie skierowały ich indyjskie władze. Teoretycznie nad sytuacją powinien panować sztab antykryzysowy, powołany do koordynacji międzynarodowej pomocy. Zaopatrzono go jednak tylko w dwa komputery, a informacje o zaginionych ludziach zapisywane są na karteczkach i tworzą pokaźny stos. Polacy, którzy do Indii przywieźli około 8 ton sprzętu i lekarstw, zostali skierowani w miejsce epicentrum trzęsienia ziemi - do Bhudż. Nie wiadomo jednak,kiedy tam dotrą - z Ahmedabadu jest tam około 400 kilometrów, a w ciągu prawie 7 godzin udało się przejechać tylko kilka kilometrów. Polacy zamierzają przede wszystkim nieść pomoc medyczną. Jeśli jednak będzie taka potrzeba, zajmą się też poszukiwaniem zasypanych. Grupa ratowników odleciała do Indii z Warszawy wczoraj po południu. Towarzyszy im wysłannik sieci RMF FM Robert Kalinowski. Polacy zapewniają, że są przygotowani na to, co mieści się w ich dotychczasowych doświadczeniach, wiedzy i wyobraźni: Trzęsienie ziemi w Indiach mogło pochłonąć nawet 100 tysięcy ofiar. Jego siła osiągnęła prawie 8 stopni w skali Richtera. Zrównało z ziemią wiele domów, szkół, fabryk. Ta olbrzymia tragedia jest niepowetowaną stratą również z ekonomicznego punktu widzenia. Gudżarat - stan najbardziej dotknięty wstrząsami sejsmicznymi był tzw. skarbcem Indii. Cały świat zaoferował swoją pomoc w ratowaniu ludzi i likwidacji skutków trzęsienia ziemi w tym stanie. Unia Europejska przekaże 4,5 mln euro, dodatkowy milion da rząd Belgii. Podobnie zareagowała Wielka Brytania - do Indii pojechała specjalna grupa ratowników z psami szkolonymi do poszukiwania ludzi w rumowiskach. Jednocześnie Brytyjczycy przekazali 4,5 miliona dolarów natychmiastowej pomocy. Ratowników z Wielkiej Brytanii wspierają już koledzy ze Szwajcarii i Rosji.