Dmitrij Miedwiediew w zeszły czwartek odwiedził Białojarską Elektrownię Jądrową w obwodzie swierdłowskim. Były prezydent Rosji, a obecnie szef tamtejszej Rady Bezpieczeństwa, wylądował na terenie obiektu na pokładzie helikoptera. Doszło jednak do incydentu, bo maszyna - zbliżając się do ziemi - zahaczyła o znak drogowy. Jak donoszą rosyjskie media, usterka okazała się poważniejsza. Od helikoptera oderwało się śmigło ogonowe, przez co nie mógł on na nowo wzbić się w powietrze. Do sieci wyciekły zdjęcia wykonane tuż po zderzeniu ze znakiem. Dziennikarze portalu e1.ru opisali tę sytuację we wtorek. Elektrownia nie potwierdza zdarzenia. "Nie mam pojęcia, kto wylądował" Miedwiediew - tak jak planował - zwiedził elektrownię, w tym blok energetyczny nr 4, gdzie pracownicy zakładu poinformowali go, w jaki właściwie sposób elektrownia działa. Zobaczył reaktor na prędkich neutronach, a następnie zorganizował krótką pogadankę o rozwoju przemysłu jądrowego w Rosji. Nieopodal białojarskiej elektrowni leży miasteczko Zarecznoje. Jego mieszkańcy zrelacjonowali lokalnym mediom, że Miedwiediew wyjechał drogą lądową - w zabezpieczonym konwoju. Uszkodzony helikopter pozostał natomiast na terenie zakładu. Szefostwo elektrowni, pytane o incydent, nabrało wody w usta. Przyznało jednak, że niekoniecznie wie, co dzieje się na zarządzanym przez nich terenie, albo udaje, że nie ma takiej wiedzy. - Dlaczego uznaliście, że to śmigłowiec Miedwiediewa? Kto wam to powiedział? To nie on był w nim. Nie mam pojęcia, kto nim wylądował. Pytania proszę kierować do wojska - powiedział e1.ru szef departamentu prasowego Andriej Jaszin. Nie wiadomo, czy helikopter udało się naprawić. Z fotografii wynika jednak, iż chwilę po utracie śmigła przy maszynie zjawiła się kilkuosobowa grupa pracowników, której zadaniem było najpewniej oszacowanie strat i przywrócenie helikoptera do użytku.