Kością niezgody między Donaldem Trumpem, wspieranym przez Republikanów, a Demokratami jest budowa muru na granicy z Meksykiem. Muru, który, jak podkreśla prezydent, ma zatrzymać nielegalnych imigrantów i przemytników. Efektem braku porozumienia w kwestii jego finansowania (i idei w ogóle) jest zawieszenie pracy rządu federalnego utrzymujące się od 22 grudnia. Na przymusowych urlopach znajduje się blisko 800 tysięcy urzędników, a 400 tysięcy pracuje bez wynagrodzenia. Do pracy wrócą oni tylko wtedy, kiedy Kongres wyasygnuje pieniądze na wymianę starych barier i zasieków o długości ok. 1052 km i budowę nowych zapór na odcinku ok. 560 km. Trump domaga się na ten cel 5 mld dolarów. Demokraci mówią "nie". Nieugięty Trump - Trump w ogóle nie uważa, żeby do czegokolwiek była mu potrzebna czyjakolwiek zgoda. On traktuje siebie jako najważniejszą osobę w systemie. Legitymizuje się tym, że "obiecałem i wyborcy tego chcą", co oznacza, że "to, co ja chcę jest usprawiedliwione, ważne i powinno się zdarzyć" - mówi w rozmowie z Interią prof. Bohdan Szklarski, założyciel i kierownik pracowni Badań nad Przywództwem przy Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim. - Spór w Stanach Zjednoczonych toczy się nie o tę ścianę, mur, tylko o definicję tego - podkreśla. "Nie" Demokratów, jak przypuszcza ekspert, wynika z wciąż nieuregulowanej sytuacji tzw. Dreamers (z ang. "marzyciele"), czyli osób, które nielegalnie przedostały się na terytorium USA przed osiągnięciem pełnoletności. Szacunki mówią, że jest ich około 800 tysięcy. Większość mieszka w dwóch stanach - Kalifornii i Teksasie. Do USA trafili głównie z Meksyku. Ich status od lat wywołuje szerokie dyskusje. - Ta sprawa miała zostać ustalona podczas negocjacji Demokratów z Republikanami już rok wcześniej, ale pozostaje w zawieszeniu - przypomina prof. Szklarski. Jak podejrzewa, Demokraci nie chcą dać Trumpowi nic w sprawie muru, dopóki nie uczyni on kroku w kwestii legalizacji pobytu "marzycieli". Stan wyjątkowy Amerykański prezydent pozostaje nieugięty w kwestii budowy muru. Nie wyklucza, że jeśli nie dostanie tego, czego chce, częściowe zawieszenie funkcjonowania rządu może trwać "przez miesiące, a nawet lata". Trump bierze pod uwagę również ogłoszenie stanu wyjątkowego. Jak zaznacza w rozmowie z Interią prof. Szklarski, "takich rzeczy nie robiło się nigdy". Gdyby Trump zdecydował się wykorzystać narzędzie, którym dotychczas się nie posłużono, byłoby to, jak uważa ekspert, "kolejne poszerzenie władzy prezydenckiej". - Zawsze myśleliśmy, że są pewne narzędzia, pewne praktyki, które ograniczają swobodę używania władzy - niepisane, kulturowe, tradycyjne, zwyczajowe... Ale Trump albo nie korzysta z samoograniczeń, albo ich nie uznaje. To jest główny problem z Trumpem - twierdzi prof. Szklarski. Ryzyko wprowadzenia stanu wyjątkowego w USA jest więc jak najbardziej realne. - Gdyby to był jakikolwiek polityk, to bym powiedział, że tego nie zrobi. Ale Trump nie jest politykiem w normalnym tego słowa znaczeniu - ocenia ekspert. Kto wygra ten spór? - Historycznie - zawsze wygrywał prezydent, przegrywa Kongres. Na początku goverment shoutdown Kongres wypada całkiem dobrze. To on kontroluje pieniądze, decyduje i to on ma szerszy ogląd na budżet. Ale po pewnym czasie to prezydent i jego opinia zaczynają się bardziej liczyć - mówi prof. Szklarski, pytany, czy któraś ze stron ustąpi. - Prezydent jako strażnik interesów wszystkich Amerykanów zaczyna zarzucać Kongresowi, że idzie coraz bardziej w jakieś sekciarstwo, że to są sprawy dotyczące wąskiego grona, a on musi dbać o wszystkich Amerykanów. Wtedy powoli opinia publiczna przesuwa się w jego stronę - tłumaczy. Według politologa między zwaśnionymi stronami dojdzie jednak do kompromisu - Trump może otrzymać mniejszą kwotę na budowę muru, a resztę z 5 mld dolarów w kolejnych latach. W zamian oczywiście prezydent będzie musiał dać coś Demokratom. Rozstrzygnięcie będzie kompromisowe jednak tylko wtedy, gdy Trump tego zechce. Sytuacja jest o tyle trudna, że Demokraci doszli do kontroli nad Izbą Reprezentantów i nie chcą dopuścić do tego, żeby pierwsza konfrontacja z prezydentem była przegrana.