Zaproszenie ich na leczenie w Polsce to wspólna inicjatywa MSZ, MSW i MZ. - Jesteśmy gotowi przyjąć więcej Ukraińców potrzebujących leczenia na skutek konfliktu, który ma miejsce w ich kraju. To nasz materialny wkład w pomoc dla Ukrainy. Jesteśmy na bieżąco w kontakcie ze stroną ukraińską. Tam system zdrowotny normalnie działa. Bierzemy tylko trudne przypadki. Takie, z którymi - jak się wydaje - nasza służba zdrowia może sobie lepiej poradzić niż strona ukraińska - zadeklarował w piątek szef MSZ Radosław Sikorski. Wśród Ukraińców, którzy trafili na oddział okulistyczny szpitala MSW w Warszawie, jest Janek Falkiewicz, ranny na skutek eksplozji granatów hukowych. Prawdopodobnie będzie musiał przejść operację prawego oka. - Mam Kartę Polaka. Mój tata jest Polakiem spod Lwowa, a mama Ukrainką pochodzącą z terenów Polski, spod Tomaszowa Lubelskiego - powiedział Falkiewicz, który pracuje w zakładach energetycznych we Lwowie, a w wolnych chwilach wciela się w przewodnika i oprowadza po mieście turystów. Niespełna 40-letni mężczyzna, który zajmuje się także dziennikarstwem, został ranny 19 stycznia nieopodal Majdanu w Kijowie, gdy rejestrował starcia oddziałów Berkut z protestującymi. Jak mówił, w pewnym momencie funkcjonariusze zaczęli strzelać z broni na gumową amunicję oraz rzucać w ich kierunku granatami hukowymi. - Mnie trafili granatem, który odbił się i trafił ułamkiem w nogę. Wybuch drugiego granatu uszkodził mi oko - relacjonował Falkiewicz. Mężczyzna trafił do szpitala, gdzie lekarze zszyli mu rany nogi oraz opatrzyli uszkodzone oko. - Spędziłem tam dwa dni. Gdy dowiedziałem, że ma nas pilnować milicja, postanowiłem uciekać, bo to tak, jakby kur miał lis pilnować - tłumaczył. "Janukowycz skończy jak Nicolae Causescu" Dzięki pomocy znajomych Janek został przetransportowany samochodem z Kijowa do Lwowa, a następnie przez granicę do szpitala w Grudziądzu, skąd w środę trafił do szpitala MSW w Warszawie. - Lekarze walczą o prawe oko. Powoli wzrok powraca, ale wiem, że to będzie bardzo długi proces - mówił. Podkreślił, że sytuacja na Ukrainie, a szczególnie w Kijowie, jest bardzo napięta. - Wszyscy czekają na dalszy rozwój wydarzeń. Niektórzy są już zmęczeni - powiedział. Dodał, że w stosunku do manifestujących władze stosują represje. - Jest taktyka, że służby bezpieczeństwa porywają ludzi albo opłacają "tituszki", czyli kryminalistów, którzy biją ludzi i niszczą ich majątki - mówił. Pytany o możliwy rozwój wydarzeń, odpowiedział: "Mam wrażenie, że albo Wiktor Janukowycz wsadzi wszystkich do więzienia, albo skończy jak Nicolae Causescu (dyktator Rumunii, który został obalony i stracony w wyniku rewolucji w 1989 r). Trzeciego wyjścia chyba nie ma". Podkreślił, że większość Ukraińców chce, by ich kraj wszedł do UE. - Chcemy wybrać drogę rozwoju gospodarczego, mentalnego i kulturalnego. Natomiast Janukowycz wybrał inną drogę, do czego miał prawo. Ale w momencie, gdy użył siły wobec ludzi, okazało się, że jest niezdolny do dialogu, jest bandytą, który gnębi innych ludzi - mówił Falkiewicz wyraźnie poruszony. - Wyszedłem na Majdan, by walczyć o wolność wyboru dla siebie i dla przyszłych pokoleń. Majdan ma swój fenomen. Każdy człowiek, który tam przyszedł zostawił tam część swojego serca. To jest coś niepowtarzalnego, prawdziwa wspólnota. Widać wielką solidarność - wyjaśniał. "Majdan to najpiękniejsze chwile mojego życia" Falkiewicz wspominał 12 grudnia, kiedy oddziały Berkutu szturmowały Majdan. - W tym momencie na placu nie było wielu ludzi, ale gdy to wszystko się zaczęło, kijowianie zaczęli dzwonić jeden do drugiego, a taksówkarze bezpłatnie zwozili ich na Majdan. Dzięki temu w ciągu dwóch godzin zebrało się kilkadziesiąt tysięcy ludzi - powiedział. Falkiewicz uczestniczył także w protestach na ulicach Kijowa w 2004 roku podczas "Pomarańczowej Rewolucji". - Majdan wtedy i Majdan teraz to najpiękniejsze chwile mojego życia - zapewnia. Na Ukrainie od listopada trwa kryzys polityczny po odmowie podpisania przez prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, pod naciskiem Rosji, umowy stowarzyszeniowej z UE. Po użyciu siły przez władze początkowo pokojowe protesty zmieniły się w antyrządowe zamieszki z żądaniem dymisji prezydenta. Zginęło sześć osób, a w Brukseli i niektórych innych stolicach UE słychać pierwsze ostrzeżenia, że na Ukrainie może dojść do rozwiązania siłowego i Unia powinna się przygotować na przyjęcie uchodźców. Zdaniem opozycji dla uregulowania kryzysu należy przywrócić konstytucję w kształcie z 2004 roku, zgodnie z którą na Ukrainie obowiązywał system parlamentarno-prezydencki. W 2010 roku, gdy do władzy doszedł Janukowycz, Trybunał Konstytucyjny uznał, że zmiany ograniczające władzę prezydenta na rzecz parlamentu zostały uchwalone w 2004 roku wbrew procedurom.