Do zdarzenia doszło 17 września w parku Valkenberg podczas festiwalu Breda Barst. Jak relacjonowały wówczas media, 37-letni Polak miał stawiać opór i został zatrzymany przez ochroniarzy. Po przybyciu policji okazało się, że mężczyzna nie oddycha; został przewieziony do szpitala, w którym zmarł w ubiegłą niedzielę. Po zdarzeniu zatrzymano czterech ochroniarzy w wieku 19 do 59 lat - wynika z informacji przekazanych wówczas przez rzecznika policji. Funkcjonariusze podejrzewają kolejnych dwóch pracowników ochrony o udział w zajściu. Śmierć Polaka. Nowe fakty "Algemeen Dagblad" poinformował w środę, że według świadków zdarzenia podczas zatrzymania Polak nie stawiał oporu i spokojnie dał się wyprowadzić z tłumu przez ochroniarzy. Dopiero w pewnym momencie miał został powalony przez nich na ziemię. "Jeden lub dwóch ochroniarzy siada na nim, a potem widzę, że mężczyzna prawie się nie porusza. Jego nogi są nieruchome" - relacjonuje świadek cytowany przez gazetę. "Sytuacja przypominała incydent z George'em Floydem w Ameryce" - mówi gazecie inny świadek zajścia. Mężczyzna miał być w ten sposób trzymany na ziemi przez 10-15 minut do czasu przybycia policji. Polak miał żonę i dzieci George Floyd to Afroamerykanin, który zginął w 2020 r. w Minneapolis podczas brutalnej interwencji policji. Jak ustalono, mężczyzna zmarł w wyniku uciskania mu szyi kolanem w trakcie aresztowania przez funkcjonariusza. Śmierć Floyda wywołała masowe demonstracje w USA. Z ustaleń "Algemeen Dagblad" wynika, że zmarły Polak pracował w Holandii jako migrant zarobkowy. W Polsce pozostawił żonę i dzieci.