Problemy zaczęły się, gdy Polakowi z holenderskim obywatelstwem urodziła się druga córka. Ojciec zgłosił jej narodziny do urzędu w Amsterdamie. Zbyt gorliwy urzędnik stwierdził wówczas, że córka musi nazywać się dokładnie tak, jak ojciec i chciał wpisać do dokumentów jej nazwisko w rodzaju męskim. Zdesperowany mężczyzna argumentował, że nazwisko pierwszej córki zostało zapisane w innym mieście, w Amstelveen, poprawnie, w rodzaju żeńskim. Niestety, to nie pomogło, a wręcz pogorszyło sprawę. Nadgorliwy urzędnik z Amsterdamu powiadomił bowiem urząd w Amstelveen, że ten - jego zdaniem - popełnił błąd. Gmina zażądała więc zmiany nazwiska pierworodnej córki. Polak sprzeciwił się tej decyzji, w związku z czym samorząd wytoczył mu proces. Nasz rodak wynajął adwokata i zażądał utrzymania właściwej - według zasad języka polskiego - pisowni nazwisk obu dziewczynek. Sprawę wygrał. Problem w tym, że honorarium dla prawnika wyniosło aż 6 tysięcy euro. Dlatego mężczyzna postanowił wystąpić do Rzecznika Praw Obywatelskich w Hadze o zwrot kosztów. Alex Brenninkmeijer przyznał w rozmowie z korespondentką RMF FM Katarzyną Szymańską-Borginon, że nigdy wcześniej nie musiał rozstrzygać tak kuriozalnej sprawy. Ostatecznie nakazał gminie, by zwróciła Polakowi 4,5 tys. euro. Zaprzeczył też, jakoby sprawa miała jakikolwiek odcień dyskryminacji. - Absolutnie nie chodzi tu o dyskryminację, ale o różnicę kulturową. W języku niderlandzkim nazwiska są neutralne rodzajowo - tłumaczył. Jego zdaniem podstawowa nauka, jaka płynie z tego wydarzenia, dotyczy holenderskiego urzędu, który powinien negocjować i poznać przepisy zanim wytoczy proces.