Ostatni komunikat dotyczący frekwencji informował, że do godziny 18 zagłosowało 1,98 mln spośród ponad 5 mln uprawnionych. Trudno jest ustalić, jaki to dokładnie procent uprawionych do głosowania, ponieważ organizatorzy, działając mimo sprzeciwu rządu centralnego i Trybunału Konstytucyjnego, nie mieli prawa posługiwać się oficjalnym spisem wyborców. Zdecydowano, że w tym symbolicznym głosowaniu mogą wziąć udział osoby, które ukończyły 16 lat i są zameldowane na terenie regionu autonomicznego Katalonia.Przed większością lokali wyborczych od rana można było zaobserwować długie kolejki. Punkty, przed którymi po godz. 20 wciąż oczekiwali chętni do głosowania, nie zostały zamknięte. W głosowaniu wzięli udział czołowi katalońscy politycy. Głos oddał też m.in. Pep Guardiola, trener Bayernu Monachium, którego obecność wzbudziła entuzjazm innych głosujących i duże zainteresowanie mediów. Chociaż głosowanie prawie wszędzie przebiegało bez zakłóceń, nie cichły kontrowersje wokół jego przeprowadzenia. Od rana media informowały, że prokuratura ustala, kto jest odpowiedzialny za udostępnienie państwowych lokali na głosowanie, którego przeprowadzenie zawiesił Trybunał Konstytucyjny na wniosek rządu Mariano Rajoya. Mieli w tym pomóc funkcjonariusze policji autonomicznej Mossos d'Esquadra, identyfikując osoby otwierające rano lokale wyborcze, nie zaobserwowano jednak, żeby w którymkolwiek z lokali do tego doszło. Kontrowersje wokół głosowania Zadanie postanowił prokuraturze ułatwić premier regionu Artur Mas. Po wrzuceniu głosu do urny wśród aplauzu uczestników powiedział dziennikarzom: "Jeśli prokuratura szuka odpowiedzialnego, to ja". Dodał, że niedzielne głosowanie ma być kolejnym krokiem na drodze do "ostatecznego referendum", które będzie "w miarę możliwości ustalone z państwem hiszpańskim". - Zasłużyliśmy na to - oświadczył Mas. Za odpowiedzialnego z pewnością uważa Masa ugrupowanie Związek, Postęp i Demokracja (UPyD), którego przedstawiciele przekazali w niedzielę rano prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przez niego przestępstwa. W dokumencie domagali się aresztowania szefa katalońskiego rządu i pozostałych organizatorów głosowania oraz natychmiastowego zamknięcia lokali wyborczych. Na razie władze nie podjęły żadnych bezpośrednich działań mających na celu uniemożliwienie głosowania. W związku z niedzielnymi wydarzeniami zatrzymano jedynie grupę pięciu mężczyzn, którzy usiłowali w Geronie przemocą przerwać głosowanie w jednym z lokali. Opinie partii rządzącej na temat głosowania przedstawiła jej przewodniczącą na terenie Katalonii, Alicia Sanchez-Camacho. - Zdaniem Partii Ludowej to, co się dziś dzieje w Katalonii, to nie prawdziwe głosowanie, to farsa. Godzi w konstytucyjne prawa i w demokrację - powiedziała dziennikarzom. Chociaż wyniki głosowania poznamy dopiero w poniedziałek, łatwo przewidzieć, że większość osób, która zdecyduje się wziąć w nim udział, to zwolennicy niepodległości Katalonii. Największą niewiadomą jest w tej sytuacji frekwencja. Im wyższa, tym trudniej będzie rządowi Rajoya zignorować żądania przeprowadzania prawdziwego, legalnego referendum w sprawie przyszłości Katalonii. Symboliczne głosowanie miało być wsparciem dla długotrwałej kampanii na rzecz niepodległości bogatej Katalonii, zamieszkanej przez 7,5 mln osób. Początkowo w Katalonii planowano referendum w sprawie niepodległości. Gdy zostało ono odwołane na wniosek rządu Hiszpanii, katalońscy politycy postanowili przeprowadzić alternatywną konsultację w postaci symbolicznego głosowania, lecz i tę formę zakwestionował Trybunał Konstytucyjny w Madrycie, który zawiesił prawo władz Katalonii do zorganizowania plebiscytu. Jednak Barcelona postanowiła mimo wszystko przeprowadzić konsultację. Punkty do głosowania zorganizowali wolontariusze i aktywiści ruchów niepodległościowych.