Wielkim triumfatorem wyborów stał się skrajnie prawicowy VOX - dziecko z nieprawego łoża Katalonii. Popularność ugrupowania zaczęła rosnąć, odkąd Barcelona zorganizowała nielegalne referendum i ogłosiła powstanie republiki. "Oj będzie trudno" - słychać było w hiszpańskich mediach po ogłoszeniu wyników wyborów. Wszystkie wyliczenia z prawej i lewej strony sceny politycznej dawały rezultaty dalekie od większości parlamentarnej, która wynosi 176 deputowanych. Trudno sobie wyobrazić, żeby Pedro Sanchez, bardzo ambitny lider hiszpańskich socjalistów, nie próbował stworzyć rządu. Jednak ugrupowania, na których mógłby polegać, a z którymi nie dogadał się na wiosnę, tym razem zyskały mniejsze poparcie. Na stworzenie większościowego rządu, nawet - jak to nazywają w Hiszpanii - "typu Frankensteina", czyli zszytego z wielu partii politycznych, nie może liczyć prawica. A ma w czym wybierać, bo do hiszpańskiego parlamentu weszło 19 ugrupowań. Z czego prawie połowa ma nie więcej niż dwóch deputowanych. Mimo, że wybory wygrali socjaliści, to nie na nich, a na VOX skierowane były minionej nocy reflektory. Ultraprawicowa partia zdobyła 52 miejsca w parlamencie, ponad dwa razy więcej niż w kwietniu (24). Ugrupowanie, które w 2015 i 2016 roku zyskało zaledwie 0,2 proc. głosów, tym razem poparło w Hiszpanii ponad trzy miliony osób, jedynie o pół miliona mniej niż Partię Ludową - największe prawicowe ugrupowanie, które czterokrotnie kierowało rządem. Większość z głosujących na VOX to zwolennicy silnej ręki wobec Katalonii. Ugrupowanie, które samo określa siebie jako "społeczną i patriotyczną alternatywę kraju", obiecuje raz na zawsze zakończyć z secesyjnymi zakusami Barcelony. W pierwszym powyborczym wystąpieniu, przedstawiciel VOX zapowiedział zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego katalońskiego rządu, tamtejszego statutu i autonomii. Równocześnie wzrosło wsparcie dla ugrupowań niepodległościowych. Tylko w Katalonii na partie wspierające secesję głosowało o 100 tysięcy osób więcej niż w kwietniu. W Madrycie zasiądzie 24 katalońskich deputowanych opowiadających się za oderwaniem regionu od Hiszpanii. W Kraju Basków zwyciężyła Partia Baskijskich Nacjonalistów (PNV). Oprócz niej wejdą do parlamentu przedstawiciele skrajnie lewicowego i niepodległościowego Bildu, który swego czasu sympatyzował z ETA. Patrząc na skład poszatkowanego parlamentu, trudno wyobrazić sobie powstanie nowego gabinetu. Jednak - jak przypominają ekonomiści - kolejne wybory to wydatek kolejnych 140 milionów euro. W ostatnich czterech latach, kiedy to czterokrotnie głosowano, wydano już prawie 5,5 miliarda euro - sumę, na którą Hiszpanii nie stać. Tegoroczny wzrost gospodarczy wynieść ma 2,2 proc. PKB. To za mało żeby poradzić sobie z rosnącym zadłużeniem kraju. Dług publiczny jest niemal równy rocznemu PKB (98,9). Dług zewnętrzny przekroczył dwa biliony euro. Bezrobocie sięga 14,3 proc., a wśród młodych - powyżej 32 proc. Dlatego zaraz po ogłoszeniu wyników w mediach społecznościowych pojawiły się apele o stworzenie gabinetu kryzysowego, który nie dopuści do fiasku politycznych negocjacji i ogłoszenia kolejnych wyborów parlamentarnych. Ewa Wysocka