Swą zręczną kampanię wyborczą PP zdołała przenieść na teren, na którym rządzący socjaliści są zmuszeni do defensywy. Przychylny odzew wśród części socjalistycznego elektoratu budzi krytyka "nadmiernej troski socjalnej", jaką według konserwatystów rząd Jose Luisa Rodrigueza Zapatero otacza imigrację zarobkową. Jego rywal, Mariano Rajoy z PP, pod hasłem "obrony hiszpańskości" uczynił osią swej kampanii żądanie wprowadzenia dla cudzoziemców obowiązkowego "kontraktu imigracyjnego". Zobowiązywałby on imigrantów do "przestrzegania hiszpańskich obyczajów" i nauczenia się języka. Ci, którzy utracili pracę bądź naruszyli prawo, byliby wydalani z Hiszpanii. Według sondaży, projekt podoba się 56 procentom wyborców. Mniejszy entuzjazm budzi opozycyjny program "bezpiecznego państwa", tj. obniżenia wieku odpowiedzialności karnej z 14 do 12 lat i zwiększenia o 30 tysięcy liczby policjantów. Socjaliści oparli swą kampanię na przypominaniu, że spełnili wszystkie obietnice wyborcze. Poczynając od natychmiastowego, po objęciu władzy, wyprowadzenia żołnierzy hiszpańskich z Iraku po podwyższenie (do 600 euro) płacy minimalnej, obniżkę czynszów i podatku dochodowego, znaczne podniesienie emerytur (do 500 euro) i wprowadzenie wysokiego becikowego. Wiarygodność obietnic na przyszłość idących w tym samym kierunku konserwatyści skutecznie podważali w swej kampanii, wskazując na załamanie gospodarcze jako następstwo spadku koniunktury światowej. Ponadto 90 proc. Hiszpanów ma już własne mieszkania, co sprawiło, że skończył się boom budowlany, który napędzał gospodarkę. - Idą trudniejsze czasy - przyznaje Zapatero i obiecuje wybudowanie w ciągu 10 lat półtora miliona mieszkań częściowo finansowanych przez państwo dla rodzin o niższych dochodach. Sam premier ostudzał w tych dniach entuzjazm zwolenników rządu, przestrzegając przed "przedwczesnym triumfalizmem". Zapatero zdaje sobie sprawę z wpływu, jaki może wywrzeć na wyborców postawa biskupów. Po raz pierwszy od śmierci generalissimusa Francisco Franco w 1975 roku, episkopat pod wpływem rządowej polityki sprzyjającej laicyzacji szkół, zajął w katolickiej Hiszpanii jednoznaczne i wyraźne stanowisko wyborcze. Opozycyjny madrycki dziennik "El Mundo" napisał: "Kościół, nie wymieniając żadnej partii z nazwy, wezwał de facto obywateli, aby nie głosowali na socjalistów, lecz na Partię Ludową". Biskupi nazajutrz po ogłoszeniu programu wyborczego socjalistów ogłosili dziesięciopunktowy dokument, w którym na pierwszym miejscu znalazła się ostra krytyka rządu Zapatero za jego próby wynegocjowania pokoju z separatystyczną baskijską ETA. "Katolicy i obywatele, którzy pragną działać odpowiedzialnie, powinni poprzeć swymi głosami te partie, które nie posuwają się do otwartego uznania organizacji terrorystycznych za politycznego interlokutora" - napisali biskupi. Dokument ten jest kontynuacją wielomiesięcznej ostrej polemiki między rządem a episkopatem z powodu zniesienia obowiązkowych stopni z religii na świadectwach, wprowadzenia lekcji wychowania obywatelskiego oraz legalizacji małżeństw homoseksualnych. Niedawna debata telewizyjna przeprowadzona przed 11-milionową publicznością między elokwentnym laickim reformatorem Zapatero a przywódcą opozycji, Hiszpanem "w starym stylu" broniącym konserwatywnych racji Rajoyem zakończyła się zwycięstwem socjalisty. Sondaże dały mu od 10 do 15 punktów procentowych przewagi. Jednak sam Zapatero przezornie ostudza przedwczesny entuzjazm zwolenników. - W demokracji najważniejsze to być przygotowanym na porażkę - mówi hiszpański premier. I zapowiada poprawę napiętych stosunków z konserwatystami w następnej legislaturze.