Dwie osoby ciężko ranne, poważne obrażenia u czterech, ponad dwadzieścia lekko rannych - to bilans pierwszego z siedmiu biegów San Fermin - słynnej fiesty, podczas której na ulice hiszpańskiej Pampeluny wypuszczane są byki. W najpoważniejszym stanie jest 27-latek, któremu byk przeszył rogami klatkę piersiową. O życie walczy też kobieta, która ma rozerwane udo, zmiażdżoną kość udową i biodro. Pozostali ranni są w lepszym stanie. Tylu rannych co dzisiaj w zeszłym roku było w czasie całego święta. Zdaniem organizatorów winę ponosi deszcz i brak doświadczenia wśród biegających. Na mokrym bruku byki ślizgały się i wywracały. Po podnoszeniu zawracały i atakowały ludzi, którzy pozostali w tyle. Wtedy właśnie doszło do najgroźniejszych wypadków. Zdaniem organizatorów, ofiar byłoby znacznie mniej, gdyby uczestnicy przestrzegali zasad biegu - nie prowokowali byków i nie podnosili się po upadku. Byki, które dzisiaj biegły razem ze śmiałkami, pochodzą z tej samej hodowli, co byk, który w 1995 roku śmiertelnie ranił studenta - ostatnią ofiarę San Fermin. Posłuchaj relacji naszej korespondentki Ewy Wysockiej: