W skład grupy wchodzą krążownik rakietowy o napędzie atomowym "Piotr Wielki", niszczyciel "Admirał Czabanienko" oraz okręty wsparcia, w tym tankowiec i holownik. Dygało podał, że celem tych pierwszych w historii rosyjsko- wenezuelskich manewrów morskich jest przećwiczenie operacji ratunkowych i przeciwdziałania terrorystom na morzu. Rzecznik nie ujawnił innych szczegółów. Przekazał tylko, że wyprawa okrętów Floty Północnej na Morze Karaibskie potrwa dwa miesiące. "Piotr Wielki" to jeden z najsilniej uzbrojonych okrętów w rosyjskiej marynarce wojennej. Jest przeznaczony do zwalczania celów nawodnych i podwodnych, a przede wszystkim grup lotniskowcowych. Natomiast niszczyciel rakietowy "Admirał Czabanienko" jest jedną z najnowszych i najbardziej uniwersalnych jednostek w rosyjskiej flocie. Jego głównym zadaniem jest zwalczanie okrętów podwodnych. Według "Niezawisimej Gazieta", w ślad za jednostkami Floty Północnej do rejonu Morza Karaibskiego wysłane zostaną także samoloty do zwalczania okrętów podwodnych, jak również atomowe okręty podwodne z rakietami nuklearnymi na pokładzie. Z kolei "Izwiestija" informują, że po drodze okręty Floty Północnej odwiedzą inny strategiczny punkt - port Tartus w Syrii, który w przyszłości może stać się bazą rosyjskiej marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym, miejscu stacjonowania VI Floty USA. Gazeta zwraca uwagę, że to właśnie jednostki tej floty wpłynęły na Morze Czarne podczas niedawnego kryzysu w Gruzji. "Izwiestija" podkreślają, że w Tartusie, podobnie jak w innym syryjskim porcie Latakii, trwają prace budowlane, mające przystosować je do przyjmowania rosyjskich okrętów. Powołując się na źródło w sztabie marynarki wojennej Rosji, dziennik podaje, że przewiduje się stacjonowanie tam nawet lotniskowców i krążowników rakietowych. "Izwiestija" przypominają także, że w latach ZSRR radzieckie nawodne okręty wojenne "pod sobą" wprowadzały przez Gibraltar na wody Morza Śródziemnego okręty podwodne. Szum akustyczny i pole magnetyczne okrętów nakładały się na siebie, co czyniło jednostki podwodne niewidzialnymi dla NATO. Ćwiczenia z flotą Wenezueli będą pierwszymi tak dużymi rosyjskimi manewrami w pobliżu amerykańskich wybrzeży od czasu zakończenia zimnej wojny. Kreml zaprzecza, by były wymierzone w jakikolwiek inny kraj bądź stanowiły odpowiedź na obecność na Morzu Czarnym amerykańskich okrętów z pomocą humanitarną dla Gruzji. Jednak prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew pytał niedawno, jak zareagowałyby Stany Zjednoczone, gdyby Rosjanie zaczęli dostarczać pomoc humanitarną na Karaiby, używając marynarki wojennej? Strona rosyjska utrzymuje, że ćwiczenia te były planowane od roku. W opinii byłego dowódcy Floty Czarnomorskiej admirała Eduarda Bałtina manewry mają zamanifestować, że Rosja odzyskuje siły i pozycje na arenie międzynarodowej, utracone pod koniec ubiegłego wieku. W zeszłym tygodniu na ćwiczenia do Wenezueli przyleciały dwa rosyjskie bombowce strategiczne Tu-160. Przez kilka dni patrolowały rejon Morza Karaibskiego. Przeleciały też wzdłuż wschodnich wybrzeży USA. Rosja twierdzi, że nie miały na pokładzie broni jądrowej. Prezydent Wenezueli Hugo Chavez, który w połowie tego tygodnia po raz kolejny odwiedzi Moskwę, głosi, że rosyjskie okręty i samoloty są mile widziane w jego kraju. Wenezuela jest jednym z głównych klientów rosyjskich firm zbrojeniowych. Według Chaveza, rosyjska broń ma odstraszyć USA przed inwazją na jego kraj. W ubiegłym tygodniu w Caracas gościł wicepremier Rosji Igor Sieczin.