Według najnowszego sondażu Reuters/Ipsos, gdyby wybory odbyły się dzisiaj, na kandydatkę Demokratów głosowałoby 41 proc. Amerykanów, a na Trumpa - 37 proc. Sondaż przeprowadzono wśród tzw. prawdopodobnych wyborców, czyli tych, którzy deklarują, że na pewno pójdą głosować. Przewaga Clinton maleje jednak, gdy się uwzględni w zestawieniu również dwoje kandydatów wystawionych przez małe partie. Na kandydata Libertarianów, Gary'ego Johnsona zmierza głosować 7 proc., a na kandydatkę Partii Zielonych, Jill Stein - 2 proc., sama zaś Clinton może wtedy liczyć na poparcie jedynie 39 proc. wyborców. Poparcie dla Trumpa pozostaje bez mian i wynosi 37 proc. Podobne wyniki przyniósł ogłoszony w piątek sondaż McClatchy-Marist, także przeprowadzony wśród "prawdopodobnych" wyborców. 48 proc. zamierza głosować na Clinton, a 41 proc. na nowojorskiego miliardera, niespodziewanie wybranego przez Republikanów na ich kandydata. Przy uwzględnieniu Johnsona i Stein, przewaga Clinton maleje tylko o punkt procentowy: pokonałaby ona Trumpa w stosunku 45 do 39 procent. Jednocześnie z sondażu Reuters/Ipsos wynika, że aż 13 procent wyborców jest jeszcze niezdecydowanych. Clinton miała w sondażach znacznie większą przewagę w sierpniu, po krajowych konwencjach przedwyborczych obu partii, na których oficjalnie nominowały one swoich kandydatów. Według sondaży, więcej wyborców ma zaufanie do kompetencji Clinton w takich sprawach, jak polityka zagraniczna, walka z terroryzmem i polityka imigracyjna. Trump jest uważany za polityka, który lepiej poradzi sobie z gospodarką, a także za osobę uczciwszą niż Clinton. W ostatnich tygodniach kandydat GOP zyskał sondażową przewagę nad Clinton w niektórych kluczowych do zwycięstwa stanach "wahających się", jak Ohio, Karolina Północna, Nevada i Iowa. Zrównał się ze swoją rywalką na Florydzie. Politolog z American University w Waszyngtonie, profesor Allan Lichtman, który w ostatnich 32 latach trafnie przewidział wyniki wszystkich wyborów prezydenckich, powiedział w piątek gazecie "Washington Post", że tegoroczna rywalizację wygra Donald Trump. Tymczasem główny konkurent Trumpa do nominacji prezydenckiej w prawyborach, senator Ted Cruz, ogłosił, że po wahaniach zdecydował, iż będzie na niego głosował. Cruz wywołał sensację na konwencji Republikanów w Cleveland w lipcu, kiedy w swoim przemówieniu ani razu nie wymienił Trumpa. Został wtedy wybuczany przez delegatów i uznany za renegata przez kierownictwo partii. Cruz tłumaczył potem, że nie mógł poprzeć człowieka, który oskarżał jego ojca o współudział w zabójstwie prezydenta J.F. Kennedy'ego. Trump powielał bowiem pogłoski publikowane przez tabloidy, że ojciec Cruza, imigrant z Kuby, miał jakoby powiązania z gangsterami z Florydy, którzy według niektórych teorii zorganizowali zamach na prezydenta. Według oficjalnej wersji, zabójcą JFK był działający samodzielnie Lee Harvey Oswald. Cruz oznajmił, że nadal nie zgadza się w wielu sprawach z Trumpem, ale poprze go, aby nie dopuścić do wygranej Clinton. "Nasz kraj jest w kryzysie. Hillary Clinton nie nadaje się na prezydenta. Jej polityka zaszkodziłaby milionom Amerykanów. Tylko Donald Trump stoi jej na drodze do władzy" - oświadczył senator. Cruz reprezentuje prawe skrzydło GOP, którego część nie popiera Trumpa, m.in. z powodu jego krytyki układów o wolnym handlu i wezwania do budowy muru na granicy z Meksykiem. W najbliższy poniedziałek wieczorem (czasu USA) na Uniwersytecie Hofstra koło Nowego Jorku odbędzie się pierwsza debata telewizyjna Clinton i Trumpa. Obserwatorzy są przekonani, że debaty (w sumie zaplanowano trzy starcia) zadecydują ostatecznie, kto zyska poparcie większości Amerykanów w wyborach. Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski