Hillary Clinton deklasuje rywali i wysyła jasny sygnał Putinowi
Hillary Clinton, która notuje ostatnio spore spadki w sondażach, zdecydowanie zdominowała pierwszą prezydencką debatę Demokratów. Atakowała rywali i z łatwością odpierała stawiane jej zarzuty, udowadniając, że wciąż jest faworytką wyścigu do Białego Domu.
- Pierwsza kobieta prezydent Stanów Zjednoczonych to będzie duża zmiana w stosunku do dotychczasowych prezydentur - powiedziała była szefowa dyplomacji USA zapewniając, że jej zwycięstwo w wyborach nie oznaczałoby "trzeciego mandatu Baracka Obamy". Podczas debaty zorganizowanej w nocy z wtorku na środę czasu polskiego w Las Vegas przez telewizję CNN 67-letnia Clinton przedstawiła się jako "wnuczka robotnika w fabryce" i babcia, która walczy o to, by wszystkie dzieci miały te same szanse osiągnięcia sukcesu.
- Bogaci płacą za mało, a klasa średnia za dużo - powiedziała, zapowiadając reformę podatków, jeśli zostanie wybrana w 2016 roku na prezydenta USA. Obiecała też większe regulacje na Wall Street oraz ukaranie osób odpowiedzialnych za kryzys finansowy z 2008 roku. - Musimy chronić kapitalizm przed nim samym - powiedziała. Ale gdy jej największy rywal, jeden z nielicznych polityków USA przedstawiający się jako socjalista, senator Bernie Sanders proponował znacznie dalej idące reformy, wzorem krajów skandynawskich, odpowiedziała mu: "Bardzo lubię Danię, ale my jesteśmy w Stanach Zjednoczonych".
Z energią broniła też swego stanowiska, by USA bardziej zaangażowały się w konflikt w Syrii i utworzyły tam strefę zakazu lotów, "aby chronić ludzi" oraz "by dla (prezydenta Rosji Władimira) Putina było jasne, że nie akceptujemy go w Syrii, bo wywołuje tam więcej chaosu". Gdy inni krytykowali ten pomysł, Clinton odparła: "Dyplomacja to nie jest szukanie doskonałego rozwiązania, ale równoważenie ryzyka".
Ze spokojem odrzuciła też krytykę, że często zmienia zdanie, jak ostatnio w sprawie ropociągu Keystone z Kanady czy transpacyficznej umowy o wolnym handlu TPP; obu tym projektom jest teraz przeciwna. - Jak większość ludzi, w tym kandydaci, przyswajam nowe informacje i obserwuję co dzieje się na świecie - oznajmiła.
- Clinton zdecydowanie pokazała, że ma najwięcej doświadczenia ze wszystkich kandydatów Demokratów - powiedział po trwającej dwie i pół godziny debacie komentator CNN Jake Tapper.
W tym pierwszym telewizyjnym starciu kandydatów ubiegających się o demokratyczną nominację w wyborach prezydenckich wzięło udział pięć osób. Clinton zajęła centralne miejsce na scenie, z racji najlepszych notowań w sondażach. Ale na cztery miesiące przed prawyborami była Pierwsza Dama zaczęła tracić w badaniach opinii publicznej.
Według ogłoszonego we wtorek sondażu Quinnipiac Poll poparcie dla Clinton wśród wyborców Demokratów spadło do 37 proc. z 53 proc. w marcu. Na jej rywala niespodziewanie wyrósł syn polskiego imigranta z Brooklynu, senator z Vermont Bernie Sanders, na którego chciałoby głosować 25 proc. Demokratów.
Notowania Clinton nadwyrężył utrzymujący się od miesięcy skandal wokół jej prywatnej skrzynki mailowej, którą prowadziła jako szefowa dyplomacji USA.
- Powiedziałam już, że to był błąd, ale to było dozwolone przez Departament Stanu - oświadczyła Clinton. Skrytykowała też Republikanów, że celem powołanej przez nich specjalnej komisji parlamentarnej do zbadania okoliczności zamachu na konsulat USA w Bengazi w Libii, do którego doszło w 2012 roku, gdy Clinton była szefową dyplomacji, nie jest ustalenie prawdy, ale "osłabienie" jej notowań i szans w kampanii prezydenckiej.
Niespodziewanie Clinton przyszedł z pomocą Sanders. - Przestańmy mówić o tych mailach i zajmijmy się prawdziwymi problemami" - powiedział, za co Clinton mu podziękowała.
74-letni Sanders okazał się obok miliardera Donalda Trumpa po stronie Republikanów największą niespodzianką pierwszego etapu kampanii prezydenckiej. Podczas debaty z pasją bronił swych postulatów, by wprowadzić darmowe studia, podnieść pensję minimalną, opodatkować bogaczy i utworzyć system opieki zdrowotnej, jaki obowiązuje w krajach europejskich.
Między nim a Clinton doszło do kilku starć. On krytykował jej decyzję o poparciu wojny w Iraku w 2003 roku i zbyt bliskie związki z Wall Street, a Clinton zaatakowała go, że w przeszłości aż "9 razy" przy różnych okazjach głosował przeciwko ograniczeniu prawa do posiadania broni. Sanders tłumaczył, że "pochodzi z wiejskiego stanu" o silnych tradycjach łowieckich, gdzie stanowisko w sprawie prawa do broni jest inne niż w miastach. Ale zgodził się z pozostałymi uczestnikami debaty, że w związku z licznymi ofiarami broni palnej, w USA trzeba zaostrzyć kontrole i zabrać licencje na broń osobom chorym psychicznie.
Wielkim nieobecnym debaty był wiceprezydent Joe Biden, który mimo rosnących spekulacji i nacisków wielu donatorów wciąż nie ogłosił decyzji, czy wystartuje w wyborach. Telewizja CNN specjalnie dla niego zmieniła zasady debaty, umożliwiając mu wzięcie w niej udziału, nawet gdyby swój start ogłosił w tym samym dniu. Jak donoszą media, Biden wciąż zmaga się z żałobą po śmierci chorego na raka syna i waha się czy jest gotowy wraz z rodziną na tak wielkie wyzwanie jak kolejna kampania prezydencka.
Debata była też okazją do zaprezentowania się trzech pozostałych kandydatów Demokratów, niemal niezauważonych dotychczas w sondażach wyborczych. Były gubernator stanu Maryland Martin O'Malley, odznaczony medalami z wojny wietnamskiej były senator Jim Webb oraz były gubernator stanu Rhode Island Lincoln Chaffee nie mieli jednak zbyt wielu okazji, by zaistnieć na tle faworytów, czyli Clinton i Sandersa.