Śledztwo dziennikarzy "Superwizjera" TVN, Jarosława Jabrzyka i Bertolda Kittela, ujawniło szokujące kulisy działalności handlarza bronią Andrzeja I. Ilu takich handlujących śmiercią jak jabłkami Andrzejów I. chodzi po polskich ulicach? W jednym szeregu z największymi przemytnikami Kim jest Andrzej I.? To osoba, którą można postawić w jednym szeregu z takimi owianymi złą sławą handlarzami i przemytnikami broni, jak Belg Jacques Monsieur czy Rosjanin Wiktor But. O tym ostatnim nakręcono zresztą film - "Pan życia i śmierci" - z hollywoodzkim gwiazdorem Nicolasem Cage'em w roli głównej. I Belg, i Rosjanin byli współpracownikiem Andrzeja I. W latach 90. rezydujący w Lublinie handlarz, po rozpadzie Jugosławii, dostarczał broń Chorwatom, którzy walczyli z Serbami. Oferował m.in. w pełni wyposażony bojowy śmigłowiec Mi-24 oraz szkolenie pilotów. Cena Mi-24 wynosiła wówczas 2,6 mln dolarów. Działo się to mimo nałożonego na Chorwację embarga - nie do końca uznawanego przez Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej. Powód? - Sytuacja Chorwacji była szczególna. Wtedy doszło do podziału Jugosławii, wybuchła wojna, a Chorwacja znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Nie mieli dostępu do broni. Serbowie zdołali przed wojną opróżnić magazyny wojskowe, zostawiając Chorwatów bez sprzętu. Dodatkowo doszło do katastrofy humanitarnej, kiedy to Serbowie zaatakowali Vukovar. Na państwa byłej Jugosławii nałożono embargo na handel bronią, jednak - ze względu na sytuację Chorwacji - państwa zachodnie uznały, że nie jest to właściwe posunięcie - wyjaśnia w rozmowie z Interią Jarosław Jabrzyk. - Nie mamy informacji, czy Polska sprzedawała broń Chorwatom. Wiadomo, wynika to z naszej rozmowy z Andrzejem I., że on sprzedawał broń do Chorwacji. Wiemy również, że państwa zachodnie też wysyłały broń Chorwatom. Na przykład Francja. Kilka lat temu wybuchła zresztą afera, kiedy ujawniono dokumenty dotyczące udziału francuskich służb specjalnych w tych operacjach - dodaje dziennikarz TVN. Pozór legalności zachowany Ujawniona metoda handlu bronią z objętą embargiem w czasie wojny bałkańskiej Chorwacją jest obrazuje procedurę stosowanej do dziś. Niekoniecznie już z kontrahentami mającymi za sobą racje moralne, jak to było w przypadku bezbronnych Chorwatów. Obecnie w ten sam sposób sprzedaje się broń kartelom narkotykowym, bandom napadającym na afrykańskie kopalnie diamentów czy walczącym o władzę watażkom afrykańskim. Wszystko w ten sposób, by zachowane zostały pozory obowiązywania embarga albo legalności transakcji - mimo restrykcyjnej wydawałoby się kontroli międzynarodowego rynku handlu bronią. Jak ten proceder wygląda w praktyce? Nabywca musi wykazać się tzw. świadectwem końcowego użytkownika (End-User Certificate) - dokumentem wskazującym, gdzie trafi broń. Certyfikat można na przykład zdobyć - oczywiście nie za darmo - w afrykańskim Mali. To, czy broń doleci już do tego afrykańskiego kraju, to już całkiem inna sprawa... W jaki zatem sposób broń transportowana na podstawie ustaleń wynikających z umowy i świadectwa końcowego użytkownika nie trafiała ostatecznie do tzw. end-usera? W najprostszy: samolot z bronią lecący z miejsca A do miejsca B miał "niezaplanowane i awaryjne" śródlądowanie w miejscu X. Tam - na terenie kraju objętego embargiem - potajemnie wyładowywano broń. To niewydolność państwa polskiego Do niedawna takie embargo ciążyło na Ukrainie. - Ukraina została objęta embargiem jeszcze za rządów prezydenta Wiktora Janukowycza, z powodu strzałów oddanych do protestujących na kijowskim Majdanie. Embargo zdjęto dopiero w czerwcu, kiedy konflikt zbrojny w Donbasie z prorosyjskimi separatystami się nasilił - mówi Jarosław Jabrzyk. Ani wspomniane embargo, ani fakt, że rząd polski popiera integralność Ukrainy walczącej z prorosyjskimi separatystami w Donbasie, nie stanowiły przeszkód dla Andrzeja I., który podjął się przetransportować broń dla prorosyjskich separatystów w miejsce objęte walkami. Wszystko dzięki świadectwu końcowego użytkownika, które handlarz zaoferował załatwić ze wspomnianego już Mali. - Z jednej strony nasze państwo wspiera Ukrainę w jej walce o integralność terytorium, a z drugiej strony w Polsce działa człowiek, który sprzedaje świadectwa końcowego użytkownika, na podstawie których można eksportować broń m.in. dla separatystów, czyli ludzi, z którymi walczą oficjalne władze ukraińskie - komentuje dziennikarz TVN, który z całej sytuacji wyciąga dalsze wnioski. - Nasz materiał ujawnia niewydolność państwa polskiego i tolerowanie działalności takich osób, jak Andrzej I. Albo ten człowiek jest tolerowany, albo nikt nie wie o jego działalności. I trudno mi powiedzieć, co dla państwa polskiego jest okolicznością bardziej obciążającą - dodaje Jabrzyk. "Wszystko jest możliwe" Wszystko to pokazuje, jak bardzo mętną, nieprzejrzystą i - co najbardziej porażające - pozbawioną nadzoru dziedziną jest w Polsce handel bronią. - Nie do końca mamy informacje o wszystkich transakcjach i o tym, co się naprawdę dzieje. Andrzej I. wydaje się być przydatny dla państwa polskiego, bo sprzedaje polską broń. Natomiast sprawa Andrzeja I. oraz afera z handlem rakietami przeciwlotniczymi "Strzała-2M" pokazują, że nie dysponujemy instrumentami pozwalającymi kontrolować obrót bronią w Polsce - ocenia Jarosław Jabrzyk. Na tej sytuacji korzystają ludzie pokroju Andrzeja I., który - choć od lat notowany jako handlarz broni - wciąż bez problemów może finalizować na przykład transakcję transportu broni do Donbasu. To zaskakujące, bo choć jego kontrahenci albo nie żyją (jak Francuz Jamesa Cappiau, który zginął w wyniku porachunków mafijnych), albo mieli do czynienie z międzynarodowym wymiarem sprawiedliwości (wspomniani Monsieur czy But), to on wydaje się być nietykalny. Nawet po tylu latach - jak to sam ujął - bycia "w środku biznesu". "Każdy biznes ma swoje zasady i zwyczaje. Kiedy ich przestrzegamy, jesteśmy bezpieczni" - skomentował ze śmiechem Andrzej I. Jarosław Jabrzyk jest zbulwersowany sytuacją: - Dlaczego Andrzejowi I. udaje się wciąż przebywać na wolności? To jest pytanie, które również sobie zadajemy. Ten człowiek jest wielokrotnie wspominany w raportach ONZ, udokumentowano jego dwuznaczną działalność i kontakty na przykład z Koreą Północną. To wszystko zostaje bez konsekwencji. Albo ma kontakty i działa pod parasolem ochronnym polskich służb specjalnych, albo jest na tyle sprytny, że udaje mu się działać z dala od wszelkich podejrzeń. Na to pytanie nie potrafimy odpowiedzieć. W tej kwestii po naszym materiale o Andrzeju I. pozostaje znak zapytania... Pytań jest więcej. Dlaczego Andrzej I. działa w sposób swobodny i bez problemu spotyka się z kontrahentami w miejscach publicznych? Dlaczego Andrzej I. posiada koncesją na działalność w branży handlu bronią? Dlaczego jego osoba nie została poddana weryfikacji? Ilu jeszcze handlujących śmiercią jak jabłkami Andrzejów I. chodzi po polskich ulicach? "Wszystko jest możliwe. To tylko kwestia podejścia" - to kolejny cytat autorstwa Andrzeja I. Artur Wróblewski