Eksperci z dziedziny cyberbezpieczeństwa uważają jednak, że sieć, która raz została zinfiltrowana, jest o wiele bardziej podatna na ataki w przyszłości i może to stanowić duże zagrożenie w skali krajowej. Sytuacja została opanowana i aktualnie prowadzone jest śledztwo przez administrację federalną - podaje ABC News, powołując się na anonimowe źródła bliskie sprawie. Nazwa i lokalizacja zaatakowanych elektrowni nie zostały podane, natomiast portal E&E News zaznacza, że podobne cyberataki nie są czymś nowym i były przeprowadzane w tym roku na "wiele różnych elektrowni atomowych w USA". Nie wiadomo, kto stoi za atakiem i czy jest to powiązane z ostatnimi cyberatakami typu "WannaCry". Aktualnie niewiele wiadomo na temat tego ataku, poza tym, że uzyskał kryptonim "Nuclear 17". Założyciel firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem CYR3CON - Paulo Shakarian skomentował atak następująco: "jeśli biznesowa część sieci elektrowni atomowych została zaatakowana, to może to oznaczać zbieranie informacji (...) a hakerzy mogą poszukiwać danych, które ułatwią im dostęp do szczegółów o operacyjnej działalności elektrowni". Także Shakarian ocenił, że "może to stanowić duże zagrożenie (...) oraz być zapowiedzią do następnego o wiele poważniejszego ataku". Co prawda elektrownie atomowe stosują się rygorystycznie do zasad rozdziału ich działalności biznesowej od operacyjnej w swoich sieciach, eksperci uważają jednak, że atak na jedną z nich może "uchylić drzwi" do ataku na drugą centralę. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, FBI oraz Komisja Regulacji Energetyki Jądrowej odmówiły w tej sprawie komentarza, a minister energetyki Rick Perry zapytany na konferencji prasowej w Białym Domu czy posiada informacje w sprawie "Nuclear 17" odpowiedział krótko "nie". Z Waszyngtonu Joanna Korycińska