Ich przybycie na pomoc rebeliantom w towarzystwie zbrojnych band, rekrutujących się z byłych żołnierzy, wywołało panikę i strach w społeczeństwie, coraz dotkliwiej odczuwającym skutki trwającej od dwóch tygodni antyprezydenckiej rebeli, która obejmuje coraz to nowe tereny i miejscowości. Wczoraj trwało plądrowanie i palenie budynków w miejscowości Hinche w centrum kraju, z której rebelianci wyparli siły rządowe we wtorek. Wg doniesień radiowych, w ręce rebeliantów wpadło również miasto Fort-Liberte, na północnym wschodzie kraju. W wielu miejscach doszło do zbrojnych ataków na stacje benzynowe, z których część podpalono bądź wysadzono w powietrze. Przybycie z emigracji byłych dowódców wzmocniło buntowników, ale osłabiło pozycję oficjalnej opozycji antyprezydenckiej, domagającej się również ustąpienia prezydenta Jeana-Bertranda Aristide'a, ale odżegnującej się od stosowania przemocy. - Czy Aristide będzie teraz negocjował swoje odejście z Chamblainsem czy z nami? Oto pytanie - powiedział przywódca politycznej opozycji Charles Baker, który nadal nie godzi się na żadne negocjacje z rządem do czasu ustąpienia prezydenta.