W wypowiedzi dla prasy oświadczył, że twierdzenia terrorystów, którzy utrzymują, że przeprowadzili atak w odwecie za francuską interwencję w Mali, są "zwykłą wymówką", ponieważ operacje tego rodzaju wymagają "dłuższego przygotowania". - Jakiekolwiek są tłumaczenia terrorystów i morderców, nigdy nie ma usprawiedliwienia dla takich aktów - podkreślił Hague. Minister potwierdził oficjalnie śmierć brytyjskiego zakładnika, ale dodał, że nie zna dokładnej liczby przetrzymywanych. Zapewnił, że brytyjski rząd pracuje bez przerwy, aby rozwiązać kryzys. O śmierci Brytyjczyka informował dzień wcześniej algierski minister spraw wewnętrznych Dahu uld Kablia. Poza Brytyjczykiem zginął również Algierczyk, a sześć osób - Anglik, Norweg, Szkot oraz dwóch algierskich żandarmów i algierski agent ochrony - zostało rannych - podała algierska telewizja. Według BBC rannych zostało dwóch Brytyjczyków i Norweg oraz trzech Algierczyków. BBC poinformowała za algierskim ministrem, że islamiści przetrzymują "ok. 20 obcokrajowców z kilku krajów". Porywacze twierdzą, że w ich rękach jest 41 obcokrajowców, w tym "siedmiu Amerykanów, Francuzi, Brytyjczycy i Japończycy". Według mediów w tej grupie są też obywatele Irlandii i Norwegii; obecność Norwegów w grupie zakładników potwierdził dzień wcześniej premier tego kraju Jens Stoltenberg. Francuska telewizja France 24 podała, że skontaktowała się telefonicznie z francuskim zakładnikiem, który przekazał, iż wśród zakładników są też Malezyjczycy i Filipińczycy. W środę o świcie ok. 20 terrorystów, pochodzących prawdopodobnie z Algierii, zaatakowało autobus przewożący pracowników kompleksu gazowego In Amenas, eksploatowanego przez algierski koncern naftowy Sonatrach, a także brytyjski koncern BP i norweski Statoil. Pole znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Libią. Atak został odparty przez eskortujące autobus siły bezpieczeństwa, ale napastnicy dotarli potem do kompleksu, w którym zakwaterowani byli pracownicy i wzięli wielu zakładników - Algierczyków oraz cudzoziemców. Informowano następnie, że zakładnicy algierscy byli zwalniani w niewielkich grupach. Według innych doniesień Algierczycy przebywają na terenie zakładu i mogą pracować, ale nie wolno im go opuścić. Zakładnicy są przetrzymywani w izolacji w jednym ze skrzydeł kompleksu, który został otoczony przez siły bezpieczeństwa i armię - podała BBC, powołując się na ministra Kablię. Informator francuskiego dziennika "Le Figaro" powiedział, że porywacze zaminowali teren wokół kompleksu i zażądali jedzenia, wody oraz samochodów. Mauretańska agencja prasowa informowała, że w nocy ze środy na czwartek doszło do starć między porywaczami a algierską armią. Rzecznik islamistów oświadczył, że wzięcie zakładników było "odpowiedzią na oburzającą ingerencję Algierii, która zezwoliła francuskiemu lotnictwu na korzystanie ze swej przestrzeni powietrznej w celu prowadzenia operacji na północy Mali", która od wiosny ubiegłego roku kontrolowana jest przez islamistów. Wcześniej algierski minister mówił, że porywacze chcieli opuścić kraj razem z zakładnikami, na co im nie zezwolono. Władze algierskie odmawiają negocjacji z terrorystami - zaznaczył Kablia. Jego zdaniem porywacze "nie pochodzą ani z Libii, ani z Mali, ani z żadnego innego sąsiedniego kraju". Zachodnie agencje twierdzą, że są oni członkami brygady jednego z historycznych szefów Al-Kaidy w Islamskim Maghrebie, Belmoktara, który niedawno oświadczył, że zakłada własne ugrupowanie. Kablia powiedział, że granica w pobliżu kompleksu gazowego została zamknięta, a algierskie MSZ kontaktuje się z dyplomatami krajów, z których pochodzą zakładnicy.