Podkreślił, że nadal zamierza się ubiegać w przyszłym roku o przywództwo w swojej rządzącej Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP), i to niezależnie od wyniku wyborów do władz samorządowych, które odbędą się 1 października. - Nie ustąpię, tylko będę kontynuował politykę stabilizującą sytuację polityczną i gospodarczą kraju - oświadczył Gyurcsany. Tysiące osób przed parlamentem Kilka, ale nie więcej niż pięć tysięcy osób demonstruje w niedzielę wieczorem pod gmachem parlamentem w Budapeszcie, domagając się odejścia premiera Węgier Ferenca Gyurcsanya. - Manifestacje niewątpliwie miały swoje apogeum w sobotę. Ale będą się toczyć przez cały tydzień - powiedział w niedzielę rzecznik komitetu organizacyjnego manifestantów Krisztian Hajdu. Dodał, że protesty zostaną zakończone 29 października, aby uszanować ciszę wyborczą obowiązującą przed wyborami samorządowymi 1 października. W sobotę inny organizator, Tamas Molnar, zapowiadał natomiast kontynuowanie manifestacji nawet po wyborach. - Będziemy protestować, dopóki rząd nie ustąpi - oświadczył. Podczas niedzielnej demonstracji domagano się zwolnienia osób zatrzymanych za akty wandalizmu podczas wcześniejszych demonstracji. Padały argumenty, że to nie wandale, tylko rewolucjoniści i że policja nie ma prawa ich zatrzymywać. Porównywanie obecnych protestów do rewolucji węgierskiej 1956 r. potępili w niedzielę w specjalnym oświadczeniu uczestnicy wydarzeń sprzed 50 lat i ich rodziny. Próbę wykorzystania podczas obecnych protestów symboliki 1956 roku uznali za "maskowanie antydemokratycznej przemocy" i część kampanii przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi. Atak na węgierską telewizję publiczną w nocy z poniedziałku na wtorek był według nich pozbawionym jakiegokolwiek sensu aktem przemocy. Akcje protestu w Budapeszcie i na dużo mniejszą skalę w innych węgierskich miastach trwają od ostatniego poniedziałku. "Nie ma powodu, by przepraszać" W ujawnionym tydzień temu wystąpieniu na zebraniu partyjnym MSZP z maja Gyurcsany przyznał, że socjaliści okłamywali społeczeństwo co do faktycznego stanu gospodarki i państwa, i wezwał do zaprzestania tych praktyk oraz wszczęcia niepopularnych reform. Zdaniem premiera, nie ma powodu, by przepraszał Węgrów za swoje słowa. - Nie publikowaliśmy fałszywych danych. Ale nie mieliśmy dość odwagi i sprawności, by wyrwać się podczas kampanii wyborczej (przed kwietniowymi wyborami parlamentarnymi) z podsycanej przez opozycję spirali kłamstw i obietnic. Tak rozumiałem słowo "kłamstwo" - wyjaśnił premier. - W swoim przemówieniu mówię, że przez cztery lata nie zrobiliśmy (rządzący socjaliści) nic oprócz tego, co widać gołym okiem: zbudowaliśmy autostrady, stworzyliśmy armię zawodową,(...) zrobiliśmy porządek z zasiłkami rodzinnymi. Nie przeprowadziliśmy natomiast głębokich reform strukturalnych przeobrażających życie codzienne - powiedział Gyurcsany. Dodał, że słowo "kłamstwo" rozumiał też w sensie ogólniejszym. - Od 15 lat oszukujemy się, że uda nam się uciec przed prawdą, że za swój los jesteśmy odpowiedzialni my sami, a nie państwo czy rząd.(...) Elita polityczna patrzyła na to, co się działo przez 16 lat, jak na spektakl teatralny i ta postawa udzieliła się większości społeczeństwa - powiedział. Premier przyznał, że styl jego przemówienia, które było przeznaczone dla grona wewnętrznego, może być dla wielu szokujący, ale sedno jego wypowiedzi dotyczyło tego, że konieczne są zmiany. Zapytany o sformułowanie "ku... kraj", którego użył w swoim przemówieniu w odniesieniu do Węgier, odparł: - Niezliczoną ilość razy mówiłem, że wierzę w fantastyczny, wspaniały, pełen możliwości kraj(...). Tego określenia użyłem raz, mówiąc o kraju, o którego przyszłość się obawiam, i obawy te uzasadniają użyty styl. Albo coś zmienimy, albo to nie ma sensu - podkreślił. Jego zdaniem, należałoby omówić obecną sytuację i wszystkie słowa, które padły w jego przemówieniu, i w debacie tej powinna wziąć udział nie tylko Węgierska Partia Socjalistyczna, ale w ogóle cała węgierska lewica, bo to ona opowiadała się za zmianami. Ujawnienie majowej wypowiedzi Gyurcsanya wywołało w Budapeszcie akcje protestacyjne, którym towarzyszyły akty przemocy - 255 osób zostało rannych, a policja przesłuchała ponad 200 uczestników protestów. W sobotnim wiecu przed gmachem parlamentu węgierskiego wzięło udział 30 tys. osób, domagając się ustąpienia premiera.