Jedynym wyjściem na poradzenie sobie ze świetnie zorganizowaną działalnością przestępczą przemytników jest współpraca z państwami, w których oni działają. "Ale np. w Libii nie ma teraz z kim rozmawiać, to kraj upadły" - przyznaje Cooper. Sam przemyt jest biznesem lukratywnym. Koszt przedostania się do Europy waha się od 1-1,3 tys. euro - przeprawa przez Morze Śródziemne do 2-3 tys. euro - tyle kosztuje przerzut do Erytrei. "Na opłatę zrzucają się rodziny. W Afryce często całe wioski, bo potem te osoby, które dotrą do Europy, wysyłają pieniądze do wioski" - opowiada wyborczej rzeczniczka. Warunki w jakich podróżują są skandaliczne. Transport ludzi odbywa się łodziami rybackimi, które standardowo mieszczą 20 osób. Przemytnicy potrafią "wsadzić" na jeden taki kuter nawet do 600 uciekinierów. Wykorzystywane są także 10-metrowe pontony. Na tych przeznaczonych dla 4 osób, ładuje się czasami nawet 130 ludzi. "Te łodzie są tak przepełnione, że gdy kilka osób wstanie, mogą się wywrócić" - opowiada Cooper. Przemytnicy reklamują swoje oferty za pomocą mediów społecznościowych i specjalnych stronach prowadzonych w języku arabskim. Do aresztu trafiają zazwyczaj osoby kierujące łodziami. Grozi im do 10 lat więzienia. "Szefowie przemytników nie wpadają, bo nie ma ich na łodziach" - uzasadnia dość banalnie Cooper w rozmowie z "GW". Cały wywiad dostępny jest w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".