"Grzebiecie mnie żywcem" - powiedział Kacaw dziennikarzom przed swoim domem, tuż przed wyjazdem do zakładu karnego w Massijahu, na południu Izraela. "Pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw, ze mną lub beze mnie" - przekonywał Kacaw. Dodał, że państwo "dokonuje egzekucji" na nim, "opartej na wrażeniach, bez zeznań i dowodów". Byłego prezydenta otaczała grupa bliskich i zwolenników. "Mosze, kochamy cię!", "Jesteś prawy!" - skandowali w obecności licznego grona dziennikarzy. Gdy Kacaw wsiadał do samochodu, w gronie tłoczących się ludzi doszło do przepychanek. Policja otoczyła ulicę w mieście Kirjat Malahi, gdzie znajduje się dom Kacawa. Nadzwyczajne środki bezpieczeństwa podjęto też w okolicy więzienia, m.in. zamknięto drogę dojazdową. Kacaw trafił do oddzielnej części zakładu karnego, przeznaczonej dla religijnych skazanych. Ma dzielić celę ze skazanym za łapówkarstwo byłym ministrem Szlomo Benizrim z religijnej partii Szaas, który zapowiedział, że pomoże byłemu prezydentowi przystosować się do życia w więzieniu. Codziennie, o godz. 4.45 rano zaczyna się odczytywanie z listy nazwisk osadzonych. Ta sama procedura powtarzana jest jeszcze trzykrotnie w ciągu dnia. W skrzydle, do którego trafił Kacaw, nie ma telewizorów, ale były prezydent będzie mógł słuchać radia. Religijni więźniowie większość czasu spędzają na modlitwach i studiowaniu Tory, niektórzy pracują w więziennych warsztatach. Nie muszą nosić uniformów. W swoim sektorze Kacaw spotka dwóch osadzonych, którym jeszcze jako prezydent odmówił ułaskawienia. We wtorkowym wywiadzie dla "New York Timesa" Kacaw wyraził żal, że odmawiał łaski niemal z automatu, bo teraz - jak powiedział - rozumie, że wśród skazanych są też ludzie niewinni. Kacaw zaprzecza, że dopuścił się czynów, za które został skazany. Przyznaje się jedynie do "niewinnych" pocałunków i obejmowania, co - jak mówi - zaprowadziło go do więzienia, jakby Izrael był Arabią Saudyjską. Po ogłoszeniu wyroku w sprawie byłego prezydenta, zarówno członkowie władz - w tym Benjamin Netanjahu, premier i przewodniczący partii Likud, do której należał Kacaw - jak i liderzy opozycji podkreślali, że decyzja sądu to najlepszy dowód na praworządność Izraela, pokazujący, że nikt w tym państwie nie jest nietykalny. Rozpoczęte jeszcze w 2006 roku dochodzenie sprawiło, że sprawujący wówczas urząd prezydenta Kacaw podał się do dymisji w lipcu 2007 roku. Zapowiadał walkę o oczyszczenie swego imienia. W kwietniu 2008 roku odrzucił porozumienie stron, które pozwoliłoby mu uniknąć procesu w zamian za przyznanie się do molestowania pracownic, nieprzyzwoitych czynów oraz do nękania świadków. 30 grudnia 2010 roku Kacaw został uznany winnym dwóch przypadków gwałtu i innych przestępstw seksualnych. 22 marca 2011 roku Sąd Okręgowy w Tel Awiwie skazał go na siedem lat więzienia oraz dwa lata w zawieszeniu i wypłatę odszkodowania pokrzywdzonym kobietom. 10 listopada Sąd Najwyższy odrzucił apelację byłego prezydenta i podtrzymał wyrok sądu niższej instancji.