Zdobywając prawie dwie trzecie głosów i wygrywając już w pierwszej turze prezydenckich wyborów wybraniec Iwaniszwilego, 44-letni Gorgi Margwelaszwili dowiódł, że po roku rządów gruzińskiego bogacza jego rodacy wcale nie są nim rozczarowani, ani znudzeni. Znudzony polityką jest natomiast sam Iwaniszwili. - Odkąd przed dwoma laty zdecydował się nią zająć, Iwaniszwili powtarzał, że czyni to tylko na jakiś czas, najwyżej na kilka lat - mówi PAP tbiliski politolog Ramaz Sakwarelidze. - Wszyscy to słyszeli i wiedzieli, ale nikt nie dawał wiary. To tylko pokazuje, jak trudno jest wierzyć w czyste intencje i słowa polityka, gdy mówi, że władza przestała go pociągać i bawić. A Iwaniszwilego polityka najwyraźniej przestała pociągać i postanowił dać sobie z nią spokój. Kto bogatemu zabroni? - mówi Sakwarelidze. Iwaniszwili jest najbogatszym Gruzinem, a majątek, jakiego dorobił się w Rosji, szacowany jest na 5-6 mld dolarów. Pieniądze pomogły mu odnieść błyskawiczny sukces także w polityce. Zajął się nią dwa lata temu, by odsunąć od władzy prezydenta Micheila Saakaszwilego, swojego dawnego idola, w którym po latach dostrzegł zagrożenie autokratyzmem. Wystarczył mu rok, by jesienią 2012 r. pokonać Saakaszwilego w wyborach parlamentarnych i zabrać mu stanowisko premiera, które ten sobie upatrzył, nie mogąc ubiegać się o trzecią kadencję prezydencką. W dwa lata Iwaniszwili zdominował gruzińską scenę polityczną. Rządząca koalicja Gruzińskie Marzenie, którą stworzył i której przewodniczy, dominuje w parlamencie i sprawuje rząd, którego premier - zgodnie z konstytucją, która właśnie wchodzi w życie - przejmuje większość władzy od prezydenta. W niedzielę i to stanowisko zdobył zresztą faworyt Iwaniszwilego. Odkąd latem wspomniał on, że zamierza wycofać się z polityki, jego słowa tłumaczono zwykle chęcią pozbycia się odpowiedzialności za rządowe decyzje, dokonania i błędy, przy zachowaniu rzeczywistej władzy w roli "szarej eminencji". Nikt nie brał poważnie zapewnień Iwaniszwilego, że chce po dobroci oddać to wszystko, co dla polityków stanowi najwyższy cel i sens istnienia. "Wygląda na to, że polityka mu się nie spodobała, nie odnalazł się w niej, a nawet nie uznał jej za najlepsze narzędzie do dobrego kierowania sprawami kraju" - mówi Sakwarelidze. "Dlatego zdecydował się złożyć urząd, ustąpić ze stanowiska szefa Gruzińskiego Marzenia i w ogóle dać sobie spokój z polityką. Nie oznacza to jednak, że przestanie się zajmować sprawami kraju". Zapowiedział, że poprzez swoje firmy i fundacje będzie pomagał Gruzinom, by stworzyli społeczeństwo obywatelskie, odporniejsze niż dotąd na demagogię i charyzmę polityków. No i wreszcie, jak każdy obywatel, będzie miał prawo wybierać władze, ale także w każdej chwili zostać do nich wybrany" - dodaje Sakwarelidze. Iwaniszwili już dziś zapowiada też, że w razie potrzeby będzie służyć dobrą radą gruzińskim przywódcom, których sam na wszystkie stanowiska osobiście powyznaczał. Przywódcze nawyki, wyniesione nie tyle z polityki, co z biznesu, majątek, a także niewielkie lub żadne polityczne doświadczenie jego następców mogą więc sprawić, że - czy tego będzie chciał czy nie - Iwaniszwili pozostanie w Gruzji "szarą eminencją". Czy zejście z politycznej sceny aktora, który przez ostatni rok całkowicie ją zdominował nie spowoduje politycznej próżni, której wypełnienie doprowadzi do destabilizacji i chaosu? - Nie sądzę - uważa Sakwarelidze. - Iwaniszwili wszystko sobie obmyślił. Nie odszedłby z polityki i urzędu, gdyby nie miał pewności, że nie doprowadzi to do chaosu, a on nie zniszczy w ten sposób wszystkiego, co sobie zaplanował i osiągnął. Musi być pewny, że jego odejście nie wywoła kryzysu w rządzie i koalicji, a ministrowie poradzą sobie i bez niego. Poczekał z tym zresztą aż do prezydenckich wyborów, by mieć pewność, że Saakaszwili i jego partia zostaną ostatecznie pokonani. Iwaniszwili liczył, że w wyborach prezydenckich, jako drugi po jego faworycie Margwelaszwilim, na metę nie przyjdzie wybraniec Saakaszwilego Dawid Bakradze lecz Nino Burdżanadze, opowiadająca się za sojuszem z Rosją i osadzeniem Saakaszwilego w więzieniu. To miało na dobre pogrążyć Saakaszwilego i odebrać mu nawet tytuł przywódcy opozycji. Tym razem jednak gruziński bogacz i premier gorzko się przeliczył. Bakradze zdobył piątą część głosów, a Nino Burdżanadze nie udało się zebrać nawet ich dziesiątej części. - Choć Bakradze zdobył o połowę mniej głosów niż przed rokiem jego Zjednoczony Ruch Narodowy w wyborach parlamentarnych, to i tak jest to całkiem niezły wynik - uważa Sakwarelidze. - Kolejna przegrana będzie nowym kubłem wody dla narodowców, ale jedna piąta zdobytych głosów nie skazuje ich na polityczny niebyt. Wojciech Jagielski