- Trudno uwierzyć, że krok ten ma służyć utrzymaniu pokoju, to raczej początek agresji militarnej na wielką skalę - powiedział były minister spraw zagranicznych Gruzji David Bakradze, który znajduje się w Brukseli jako specjalny wysłannik prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Bakradze, o czym przed tygodniem informowało biuro prasowe prezydenta Gruzji, podał się do dymisji, gdyż zamierza wziąć udział w majowych wyborach parlamentarnych. Bakradze ma się spotkać z szefem unijnej dyplomacji Javierem Solaną. Wysłannik prezydenta Gruzji powiedział, że Rosja "de facto kontroluje" Abchazję i Osetię Południową od trzech miesięcy, co "stawia pod znakiem zapytania kwestię suwerenności Gruzji nad tymi regionami". Były szef dyplomacji gruzińskiej podkreślił, że Gruzja powinna być informowana o wszelkich ruchach wojsk rosyjskich na gruzińskim terytorium, w tym o ruchach sił pokojowych. - Nie otrzymaliśmy żadnego zawiadomienia - powiedział Bakradze. Rosja, która ogłosiła we wtorek zamiar zwiększenia liczby swych żołnierzy w separatystycznych regionach Gruzji podkreśliła, że do tego kroku zmusiły ją władze w Tbilisi, które - jak podano - przygotowują przyczółek do rozpoczęcia operacji militarnej przeciwko Abchazji. Siły pokojowe Rosji, działające pod egidą Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), stacjonują w strefach bezpieczeństwa na granicy abchasko-gruzińskiej na rzece Inguri (na obu brzegach) i w wąwozie Kodori, a także w Osetii Południowej. Stosunki między Moskwą a Tbilisi drastycznie się pogorszyły po kwietniowym dekrecie Władimira Putina, który nakazał rządowi zacieśnienie kontaktów z władzami Abchazji i Osetii Południowej. Władze w Tbilisi odebrały te kroki jako próbę zaanektowania przez Rosję części gruzińskiego terytorium.